Rozdział VI

88 12 1
                                    

Niestety, Constance musiała przyznać, że przybycie dwóch młodzieńców miało również pewne negatywne strony: najpoważniejszą z nich był fakt, iż nie było jej teraz dane spędzać tyle czasu z Anne co zwykle. Dla kogoś takiego jak Constance była to wielka strata, biorąc pod uwagę to, że dziewczyna niewiele miała przyjaciółek poza panną Milford. Było to zatem powodem do kolejnych zmartwień jej rodziców. Z drugiej jednak strony obecna sytuacja pozwalała ich córce na przebywanie wśród mężczyzn inteligentnych i obytych w świecie. Ich światowość wszakże nie była największą spośród ich zalet, jak wkrótce odkryła pani Hawthorne.

– Nie mówię tu o Richardzie, mój drogi – zwróciła się pewnego dnia do swojego męża, którego zastała siedzącego w bibliotece. Właśnie wróciła z wizyty u jednej ze swoich przyjaciółek w wiosce. – O jego majątku nie wiem nic. Zresztą co tu się dziwić – jako młodszy syn z całą pewnością nie ma pełnej niezależności, to też jest powodem jego podróżowania ze starszym bratem.

Pan Hawthorne odłożył złożoną wpół gazetę i zetknął koniuszki palców, przyglądając się żonie; jego twarz była wszakże nieprzenikniona.

– Zatem masz informacje o Edwardzie Rutherfordzie – rzekł dziwnym tonem, jak gdyby bardzo próbował nie wydawać się zainteresowany tym faktem. Jednak to nie mogło pozostać niezauważone przez osobę tak spostrzegawczą jak Jane Hawthorne. – Widzę, że bardzo chcesz się nimi podzielić.

– Zaś ty, wbrew temu, co starasz się mi przekazać, bardzo chcesz je usłyszeć – odezwała się z godnością pani Hawthorne.

Pan Hawthorne westchnął, a kącik jego ust drgnął lekko. Nie należał do osób, które lubiły plotki, a jednak nie mógł nie przyznać, że te informacje wyjątkowo go interesują, przede wszystkim dlatego, iż bardzo pragnąłby połączyć swoją rodzinę z rodziną Milfordów więzami silniejszymi od przyjaźni, która od zawsze łączyła oba te domy. Milfordowie bowiem należeli do bardzo znanych rodów, zaś podobne koligacje mogłyby jego córce jedynie wyjść na dobre.

Owo milczące przyzwolenie na kontynuowanie tematu wkrótce zostało skwapliwie wykorzystane przez panią Hawthorne.

– Zatem wiedz, że pan Edward Rutherford ma około sześciu, a może i siedem tysięcy rocznie – ciągnęła konspiracyjnym szeptem, a jej policzki zaczerwieniły się z ekscytacji. – Ponadto pani Coxe powiedziała mi, że jest on właścicielem wspaniałej posiadłości nieopodal Londynu, zaś w mieście spędza każdą zimę.

– Nie spodziewałbym się niczego innego po takim nazwisku, moja droga; wszak to krewniak sir Jamesa, a on sam wraz z rodziną wyjeżdża do miasta niemalże każdej zimy, czyż nie?

– Nie mówimy jednak o sir Jamesie, a o panu Rutherfordzie – upomniała go łagodnie żona. – To nie sir James jest potencjalnym kandydatem na męża naszej Constance. Zapewne różnica wieku może nieco ją przerażać...

– Och, nonsens, moja droga – przerwał jej małżonek. – Mogłaby, gdyby była nierozsądną gąską. Rutherford jest nadal młodym człowiekiem, zaś Constance otoczona jest przez małżeństwa, w których różnica wieku jest o wiele większa. Nie trzeba się wiele doszukiwać, czyż ja sam nie jestem od ciebie starszy, pani Hawthorne?

– Brzmisz, najdroższy, tak, jakbyś sądził, że mnie samej nie przerażała myśl o tym małżeństwie – odparła figlarnie pani Hawthorne.

Pan Hawthorne uśmiechnął się lekko, lecz chwilę później zagłębił w rozmyślaniach. W jego mniemaniu związek pomiędzy jego córką a panem Rutherfordem byłby nie tylko bardzo rozsądny, ale wręcz pożądany. Z drugiej zaś strony doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż sir James może mieć plany wobec swego kuzyna oraz swej własnej córki, zaś z punktu widzenia pokrewieństwa ów mariaż byłby zapewne uznany za bardziej racjonalny. Pan Hawthorne z kolei nie zamierzał ryzykować przyjaźnią, która już od wielu lat łączyła obie rodziny.

ConstanceWhere stories live. Discover now