Rozdział XXIV

44 6 0
                                    

Dni mijały leniwie. Wizyty Charlesa Cartera ustały niemalże zupełnie, przynajmniej do czasu, kiedy po paru tygodniach nadeszła wizytówka poprzedzająca pojawienie się samego mężczyzny. Młodzieniec zamierzał wkrótce wyjechać. Constance spostrzegła, że wiadomość nie zrobiła na niej takiego wrażenia, jakiego się spodziewała: wszak nie tak dawno spędzała wiele wolnych chwil właśnie z Charlesem Carterem, dzieląc się z nim zarówno radościami, jak i troskami; a chociaż już z początku zaprzeczyła, jakoby miała wobec niego jakiekolwiek poważniejsze plany, trudno byłoby jej nie przyznać, że uważała go za przyjaciela. A jednak wizja utraty go z pewnością nie była tak gorzka, jak spodziewała się dziewczyna.

Trzeba było przyznać, że Constance, która weszła w towarzystwo wcale nie tak dawno, musiała się dopiero nauczyć tego, że utrata znajomych i przyjaciół od tej pory będzie dla niej na porządku dziennym, zaś życie na wsi, które charakteryzowało się wręcz stagnacją, wcale nie ułatwiało sprawy; istniało zatem prawdopodobieństwo, że panna Hawthorne odczuje stratę dopiero po jakimś czasie, kiedy w pełni dotrze do niej, co właściwie miało miejsce. Nie zmieniało to jednak faktu, że Constance przez cały czas przekonana była, że rozłąka z Charlesem Carterem nie przyjdzie jej tak łatwo.

Do wyjazdu mężczyzny pozostawał wciąż jeszcze tydzień, a Constance przyłapała się na tym, że z niezrozumiałą nawet dla niej niecierpliwością wygląda wyznaczonej daty. Być może chciała to już mieć za sobą; być może obecność pana Cartera sprawiała, iż przypominała jej się rozmowa z cioteczką Ward, która natychmiast kierowała myśli panienki ku Richardowi Rutherfordowi i sprawie, która jeszcze nie została rozwiązana.

Niemniej zaskakującym było dla niej spotkanie z Charlesem Carterem, gdy dzień przed planowanym wyjazdem mężczyzna szedł w jej kierunku – tym razem nie było to owo niezręczne spotkanie, jakie miało miejsce przed paru tygodniami; nie, Carter wyraźnie kierował się ku niej z zamiarem porozmawiania z nią czy choćby uściśnięcia ręki. Było to dla niej o tyle zadziwiające, że podczas oficjalnego spotkania w Merryland po tym, jak zostawił wizytówkę, przez całe trzydzieści minut, jakie spędził w tamtejszym saloniku, unikał spoglądania w jej stronę, jakby nawet jej widok był dla niego bolesny.

Zatem podszedł. Constance przystanęła. Wymieniono ukłony, po czym nastąpiło to, czego Constance obawiała się najbardziej – nieprzyjemna, niezręczna cisza. Charles Carter spojrzał na pannę Hawthorne, która prędko odwróciła wzrok, a następnie sam spuścił spojrzenie. Odchrząknął, bawiąc się palcami i kołysząc niepewnie na piętach.

– Wyjeżdża pan jutro, jak rozumiem – przerwała milczenie Constance. Pan Carter spojrzał na nią niepewnie.

– Tak; nie zmieniłem zamiaru. Zresztą wątpię, by istniał jakikolwiek powód, dla którego mógłbym go zmienić – odrzekł.

Constance kiwnęła głową. W myślach nie mogła zaprzeczyć, że upór mężczyzny jest zarówno jego wadą, jak i zaletą. Niestałość nie jest mile widziana u żadnej z płci, niemniej to od dżentelmena wymaga się pewności i umiejętności postawienia na swoim. A jednak w niektórych sytuacjach swego rodzaju elastyczność jest nie tyle atutem, co wręcz koniecznością. Panna Hawthorne mogła mieć zatem jedynie nadzieję, że pan Carter nie jest tak nieugięty w każdej sprawie.

– Pozostaje mi życzyć panu szczęścia.

– Na Boga, panno Hawthorne! – wykrzyknął Charles Carter, zupełnie zaskakując Constance. – Jak pani może... nie wierzę... nie spyta pani, co tu robię? Ja sam zadaję sobie to pytanie! Przez ostatnie dni... tygodnie... ignorowałem zupełnie pani obecność. Nie! Nie ignorowałem – starałem się ignorować, a jednak zamiast tego okrutnie pani unikałem. Tymczasem mówi do mnie pani z tym spokojem w głosie, z taką obojętnością na twarzy! Panno Hawthorne, niechże pani choćby na mnie głos podniesie!

ConstanceWhere stories live. Discover now