Rozdział XXV

54 7 0
                                    

Charles Carter wyjechał następnego dnia, a wiadomość o tym nadeszła do Merryland parę godzin po jego wyjeździe. Pan i pani Hawthorne głośno skomentowali te wieści; każde, oczywista, na swój własny sposób.

– Och! – wykrzyknęła pani Hawthorne. – A myślałam, że jednak się rozmyśli. Miły był z niego młody człowiek. Pasował tutaj.

– Dziwi mnie – dodał pan Hawthorne, spoglądając znad porannej gazety – że zrobił to w taki sposób. Przekonany byłem, że mimo wszystko jeszcze nas odwiedzi. Wydawało mi się, że zasługujemy na coś więcej niźli zdawkowe „do widzenia", którym nas uraczył wczoraj. Niemniej będzie brakowało jego obecności tutaj. Zdążyłem się już do niej przyzwyczaić.

Constance zmusiła się do wypowiedzenia paru słów, którym nie poświęciła większej uwagi, po to tylko, by nie prowokować kolejnych plotek. Wiedziała, że jej rozmowa z panem Charlesem Carterem poprzedniego dnia mogła zostać usłyszana czy spostrzeżona przez najmniej odpowiednią osobę, dlatego też wolała sama nie dawać żadnych powodów do podejrzeń.

Było wiele prawdy w tym, co powiedział jej ojciec. Podejrzewała, że sama była jednym z powodów, które stały za tak nagłym i wczesnym wyjazdem młodego człowieka (a raczej – że Charles Carter po prostu nie chciał się z nią już widzieć), lecz mimo wszystko pewnego rodzaju nietaktem było pozostawienie państwa Hawthorne'ów bez prawdziwego pożegnania – to, które miało miejsce poprzedniego dnia, pozostawiało wiele do życzenia; Constance przekonana była, iż było to takie „do widzenia", którym raczy się osobę, z którą planuje się jeszcze w najbliższym czasie spotkać. Niemniej ten niesmak z pewnością wkrótce przeminie – Charles Carter nie zdążył jeszcze odcisnąć zbyt mocnego piętna na codzienności w Merryland; chociaż było to dość smutne, zapewne zostanie zapomniany w ciągu następnych paru tygodni; po tym czasie jego osobę będzie się wspominać jedynie w rozmowach podczas spotkań towarzyskich.

– Charles Carter? Ach, tak; był ktoś taki – spokrewniony z Carterami z Wharton Cottage.

– Brat czy kuzyn pana Cartera, jeśli dobrze pamiętam... a może w ogóle niespokrewniony? Może to jedynie zbieżność nazwisk, wcale bym się nie zdziwił.

Takich panów Carterów przewijało się tu wielu – niektórzy przyjeżdżali w krótkie odwiedziny do swoich krewnych po to tylko, by już więcej się nie pojawić. Ich nazwiska można by nazwać swego rodzaju trofeami, które zdobiły usta mieszkańców w bardzo konkretnych sytuacjach; w innych momentach zaś ci sami mieszkańcy nie zaszczycali ich nawet jedną myślą.

Byłoby kłamstwem rzec, że Constance owo rozstanie przeżyła zupełnie bezboleśnie – niemniej większość emocji, które zostały w niej obudzone, dotyczyły raczej niepoprawności zachowania Charlesa Cartera aniżeli tego, co można by nazwać tęsknotą. To też doprowadziło do tego, iż panna Hawthorne poczuła się wręcz rozczarowana takim obrotem spraw. Biorąc pod uwagę, iż nawet osoba tak wnikliwa jak pani Ward uznała ich za zakochanych, jak można było nie czuć rozczarowania,skoro w momencie rozstania (a wiele wskazywało na to, iż więcej mieli się nie spotkać) nie poczuła nawet najmniejszego objawu wskazującego na rozpacz?

Więcej zawodu sprawiło jej, by być zupełnie szczerym, że nieobecność Charlesa Cartera nie pozwalała na tak częste spotykanie się z państwem Carter – tymczasem Constance zdążyła się już przyzwyczaić do widywania ich niemalże każdego dnia. Teraz zaś zapewne będą musieli się ograniczyć do wymiany zdawkowych grzeczności, gdyż to właśnie Charles Carter, a raczej jego przyjaźń z panną Hawthorne pomagała w relacjach.

Raz jeszcze Constance poczuła niezwykłe zmęczenie i tęsknotę, by znaleźć się wraz z Ruth gdzieś z dala od Merryland i Wharton; jednocześnie jednak nie mogła pozbyć się myśli, że podczas swojej wycieczki będzie się musiała – przynajmniej na pewnym etapie – spotkać z panem Richardem Rutherfordem, a w obecnej sytuacji wydawało się to ponad jej siły. Z drugiej wszakże strony niewiele wskazywało na to, by wraz z upływem czasu wizja ta mogła stać się choć odrobinę przyjemniejsza.

ConstanceWhere stories live. Discover now