Rozdział VII

93 10 3
                                    

Zgodnie z zapowiedzią wkrótce po pamiętnym podwieczorku do domu państwa Hawthorne'ów przybyło zaproszenie na obiad. Sir James zawarł w nim również notkę o tym, iż przewidziane są tańce: ot, zwykła, niewinna rozrywka, która zapewne rozbawi jego drogich gości. Nie był to jeszcze ów bal, który obiecywała Anne, lecz to wcale nie znaczyło, iż któryś z panów Rutherford nie poprosi Constance; prawdę mówiąc, Constance obawiała się, że to właśnie będzie miało miejsce – co więcej, podejrzewała, iż to właśnie ze względu na Anne oraz jej prośby ów obiad połączono z tańcami.

Wedle tego, czego dowiedziała się pani Hawthorne podczas jednej ze swych wizyt u sąsiadów, na obiad zaproszono jeszcze parę innych rodzin, zaś Bondowie oraz pan Morton już potwierdzili swoją obecność.

– Drażnią mnie ci ludzie, mój drogi – zwróciła się po powrocie do swojego męża, który swym zwyczajem przeglądał akurat gazetę. Złożył ją jednak i przyjrzał swojej żonie; była wyraźnie poirytowana.

– Którzy ludzie? – spytał pan Hawthorne.

– Bondowie – odparła pani Hawthorne. – Cóż, pan Morton także, gdybym miała być zupełnie szczera, ale przede wszystkim Bondowie.

Niewielki cień przebiegł przez twarz pana Hawthorne'a. Mężczyzna nie zapomniał jeszcze, jaką rolę odegrała panna Bond w sprawie biednej Ruth – z drugiej jednak strony zdawał on sobie sprawę z tego, iż dziewczę było zwyczajnie zbyt głupie, by domyślić się zamiarów przyjaciółki, przez co trudno byłoby chować urazę. Mimo wszystko rana nadal była dość świeża.

– Pchają się wszędzie, a nie mają na uwadze tego, iż mogą nie być chciani w towarzystwie – ciągnęła pani Hawthorne, marszcząc czoło. – Tak, tak, mój drogi, wiem, co chcesz mi powiedzieć – dodała zaraz, unosząc dłoń, kiedy tylko spostrzegła, iż jej mąż uśmiechnął się i otwarł usta. – Zdaję sobie sprawę z tego, iż sir James ich również musiał zaprosić, wobec czego muszą być „chciani" – ale pamiętaj, iż powinna ich cechować większa przenikliwość. Gospodarze nie stanowią całego towarzystwa. Nawet jeżeli Milfordowie oczekują ich obecności, pozostali goście mogą sobie tego nie życzyć.

– Mówiąc: pozostali goście, masz na myśli, oczywista, siebie samą?

– Ależ tak! – wykrzyknęła pani Hawthorne. – Ale też nie tylko: powinnam również myśleć o tobie. Sam doskonale wiesz, o co chodzi Bondom. Chcą wydać Jane dobrze za mąż. Polują na biednego pana Rutherforda!

Pan Hawthorne, usłyszawszy to, westchnął, po czym odłożył gazetę na stół i zdjął okulary. Po chwili spojrzał na swoją żonę nieco zmęczonymi oczyma.

– Moja droga... nie powinnaś tak mówić – upomniał ją łagodnie. – Pan Rutherford z całą pewnością nie jest biedny. Ponadto jest to niezależny mężczyzna, nie zwierzyna, którą można upolować. Pan Rutherford, jeżeli będzie chciał Jane, zapewne ją poślubi, choćbyśmy podsuwali mu Constance pod nos.

Gdy pani Hawthorne spojrzała na męża, wyglądała na oburzoną.

– Jak możesz mówić podobne rzeczy, panie Hawthorne? Mowa o naszej córce! Można by pomyśleć, iż w ogóle nie masz jej na uwadze! Że wolałbyś, by to Jane Bond zabrała jej pana Rutherforda!

– Ależ ja mam na uwadze jedynie dobro naszej córki – odrzekł pan Hawthorne, a ton jego głosu świadczył o tym, iż ma zamiar bronić swojego zdania. – Jednak daleki jestem od tego, by obrażać sąsiadów, moja droga. To młody, niezależny mężczyzna – jego decyzje będą jego własnymi, chociażbyś knuła przeciwko niemu wiele planów. Wierz mi, znam się na ludziach: pan Rutherford nie jest tym, który poddałby się spiskom nawet i pięćdziesięciu dam, gdyby jego własne zdanie różniło się od ich planów.

ConstanceWhere stories live. Discover now