~Mam przewalone~

115 7 11
                                    

Ludzie z Nieba dowiedli,
że sięgną po to, na czym im zależy.
I nikt ich nie powstrzyma.
Ale my też im czegoś dowiedziemy.
Pokażemy Ludziom z Nieba,
że nie mogą sięgać po to, o czym marzą.
I że te ziemie.
Należą do nas.

~

POV. JAKE
Ludzie atakują coraz częściej.
Są to przeróżne, najbardziej nieoczywiste miejsca.
Dziś, kiedy ściągneliśmy im statek, kilku z nas zginęło.
Nie ochronie tak ludu.
Musimy być zkoordynowani.
Musimy się skupić.
Każdy nasz atak, musi być bardziej przemyślany.
Zdawało mi się, że wszystko mam pod kontrolą.
Ale jak się okazuje, wcale tak nie jest.
Jestem w rozsypce.

-Ma Jake, nie zadręczaj się tak myśleniem o tym. Nie mogę patrzeć na to, jak jesteś w takim stanie.- powiedziała moja żona chwytając mnie jedną ręką za ramię, a drugą kładąc na moim policzku.
-Myślałem, że go straciliśmy...- odezwałem się po chwili ze łzami w oczach.
-Twój syn żyje i ma się dobrze Jake. Wyszedł z tego tylko lekko poobijany.- powiedziała wyraźnie zmartwiona moim stanem.
-Może i tak, ale co by było, gdyby jednak nie został tylko lekko poobijany?- zapytałem, a jedna łza spłynęła po moim policzku.
-Ma Jake, nie możesz myśleć w ten sposób. Twój syn jest bardzo dzielny. Pamiętaj o tym, że to on przeszedł swój rytuał Iknimaya jako pierwszy i dał radę za pierwszym razem, pamiętaj też o tym, że w wieku 14-stu lat, został przyjęty do rady wojennej. Nie zapominając już o tym, że to on uratował nasze dzieci, przed statkami Ludzi Nieba. A pamiętasz, jak ukrył się w ładowni, kiedy zorganizowaliśmy lot wahadłowcem? Wierzyłeś, że jest silny i został z nami. To wielki wojownik, ma nawet swój pas bojowy. Jake to już nie małe dziecko.- powiedziała ocierając moją pojedyńczą łzę.
-Neytiri ty nie rozumiesz. Zobacz jak wielu z nas, nawet tych doświadczonych i dużo starszych ginie. Jego też może to spotkać, jeśli będzie tak ryzykował. Jest mądry i odważny, ale nie zmienia to faktu, że ZPZ ciągle wszystko udoskonala.- powiedziałem lekko zdenerwowany, ale i przejęty.
-Oh Jake...- powiedziała stykając nasze czoła.
Po chwili usłyszeliśmy alarm.
To była nasza córka Kiri razem z Vineya.
Odrazu do nich podbiegłem, patrząc czy nie są ranne.

-Odbiło wam?! Wszechmatko trzymaj mnie. Wylatujecie sobie z bazy bez słowa, lecicie niewiadomo gdzie, a Ludzie z Nieba atakują coraz częściej! Nie możecie tak po prostu sobie latać gdzie wam się podoba!- krzyknąłem w kierunku dziewczyn.
-Ale tato, my nie latamy tam gdzie walczą...- powiedziała ze spuszczoną głową Kiri.
-To nie zmienia faktu, że oni mogą być wszędzie! Dodatkowo Vineya jest w ciąży, nie może narażać siebie i dzieci, bo gdyby coś jej się stało zginęły by trzy osoby, a nie jedna!- krzyknąłem wytrącony z równowagi.
-A nawet cztery osoby, ponieważ ja również nie miałbym po co żyć.- wtrącił mój starszy syn.
Ciekawe ile tu stał.

-Neteyam...- powiedziała cicho, lekko zapłakana Vineya.
-Nie Vineya, przegięłaś. Myślisz, że możesz robić co chcesz i nie patrzysz na to, jakie niebezpieczeństwo zagraża tobie i naszym dzieciom.- powiedział Neteyam mocno zdenerwowany.
-Ale ja tylko...- nie dokończyła, ponieważ jej przerwał.
-Nie ma żadnego ,,ale". Idziemy do namiotu, dzisiaj już na pewno z niego nie wyjdziesz. To co robisz, jest bezmyślne.- powiedział gwałtownie chwytając ją za rękę i prowadząc w stronę ich schronienia.
Mimo wszystko, był trochę za ostry.

POV. VINEYA
Nigdy nie widziałam, żeby mój narzeczony był tak zdenerwowany.
Ciągnął mnie za rękę za sobą, nie zważając nawet na to, jak cholernie mnie to boli.
Nawet nie chciałam się już odzywać.
Po prostu szłam za nim w zupełnej ciszy.

Ten Jedyny. ~ NeteyamxVineyaWhere stories live. Discover now