Rozdział 23

23.5K 1.2K 38
                                    

- A ty mi tutaj zaraz opowiadaj, jak było na urodzinach? - położył ręce na blat.

- Świetnie, naprawdę dawno się tak nie bawiłam, jak wczoraj. I jeśli o to pytasz, to prawie nic nie piłam, dwa drinki i na tym skończyłam - zajrzałam do piekarnika.

- Ale ja nic nie mówię, jesteś już pełnoletnia i to były twoje osiemnaste urodziny - pocałował mnie w czoło. - Próbowałaś już, jak tam twój samochód się sprawuje?

- Nie, jutro odbierał prawko, a nie chce ryzokować - powiedziałam, wyciągając pizzę z piekarnika, której zapach roznosił się po całej kuchni.

- Okey, oczywiście rozumiem. Mam nadzieję, że będzie odpowiedni dla ciebie - usiadł do stołu. - A nie ma Lily, Luke'a ani Codiego? - zmarszczył brwi, rozglądając się dookoła.

- Poszli do domu, a Cody chyba u Viki. Ostatnio często tam bywa - nałożyłam sobie pizzę i zaczęłam ją jeść.

- Myślisz Nicola, że to coś poważnego?- powiedział, gdy przełknął pierwszy kawałek.

- No chyba tak, mam przynajmniej taką nadzieję, bo to dziewczyna dla niego.

*********

W poniedziałek odebrałam prawo jazdy. Na pierwszą przejażdżkę zabrałam Luke'a Lily. Próbowali mnie zdekoncentrować, ale ja jestem odporna na to. Nareszcie mogę jeździć sama.

We wtorek byłam na kawie z Sami, już trochę się uspokoiła po rozstaniu i ma optymistyczny pogląd na świat. Życie toczy się dalej. Z Sam dogadujemy się świetnie, nie tak jak z Lily, ale nie zamierzam urywać z nią kontaktu. Życzę jej, żeby znalazła sobie jakiegoś fajnego chłopaka, bo jest tego naprawdę warta.

W środę byłam na zakupach z Lily, bo już w sobotę wyjeżdża. W jednym ze sklepów zobaczyłam tego gościa, co mi pomógł wstać, nie chciałam się z nim spotkać, ale z moim szczęściem nie było mi to dane. Zagadał coś do mnie, ale byłam w stosunku do niego obojętna. Dobrze, że Lily zauważyła i powiedziała, że mama dzwoni, abyśmy przyszły już do domu. Tak jej strasznie dziękowałam za to, że wybawiła mnie z opresji. To jeszcze nie koniec, bo potem poszłyśmy do McDonald'a i on też tam był, myślałam, że spale się ze wstydu. Nie wiadomo co sobie o nas pomyślał. Brawo Nicola, no brawo.

Czwartek spędziłam z Lukiem w domu. Graliśmy w Xbox a, potem siedzieliśmy w jego ogrodzie. Cały dzień po prostu leniuchowaliśmy. W sumie od tego są wakacje. Już połowa lipca tak szybko to przeminęło tu jezioro potem urodziny, zakupy.

W piątek wybrałam się z chłopakiem na zakupy, musiałam kupić sobie nowy strój kąpielowy, chustę wiązaną w pasie i dwie zwiewne sukienki. Oczywiście moje zakupy się powiększyły, bo to by był cud, jakbym kupiła, to co zaplanowałam.

Dzisiaj sobota trzeba ogarnąć coś po domu, bo nie będziemy żyli w brudzie. Nikogo nie ma w domu, więc jestem skazana na siebie. Po południu idę pożegnać się z Lily, dzisiaj ma samolot.
Zaczęłam sprzątać od swojego pokoju, następnie łazienkę, pomijając pokój Codiego, potem salon, łazienkę, pokój gościnny, biuro taty i jego sypialnie, skończywszy na kuchni. Nie było aż tak źle, jak myślałam. Teraz wszystko się błyszczało i jeśli ktoś mi tu teraz wejdzie w butach, to zabije na serio.

- Cześć - w progu stał Luke.

- Ani mi się waż tu wejść - wypchnęłam go na zewnątrz.

- Co tobie odjebało? - zapytał, krzyżując ręce.

- Umyte! Nie widzisz? - burknęłam, odkładając mopa.

- To tak będziemy teraz stali i rozmawiali? - zapytał oburzony, marszcząc przy tym brwi.

- Jak tak bardzo chcesz - nachyliłam się, by schować ścierkę do półki.

Wziął głęboki wdech.

- Nicola... - pokiwał głową. - Jak ty mnie czasem irytujesz, ale dla takich widoków warto.

- Luke! - natychmiast wstałam i spiorunowałam go wzrokiem.

- Mogę wejść? - wskazał na miejsce za progiem.

- Nie - przytrzymałam jego klatkę piersiową.

- A to dlaczego? - chciał się wydostać.

- Zrobisz mi ślady.

Zdjął buty i pocałował mnie przelotnie.

- Cześć kotek, jak miło cię widzieć - udawał, że widzimy się pierwszy raz. Ominął mnie i skierował do mojego pokoju.

Skurwiel.

- Ale Luke... - spuściłam tylko głowę i ruszyłam za nim, nabierając więcej powietrza do płuc.

- Dlaczego wszedłeś? - otwarłam drzwi, a on wzruszył ramionami. - Nie możesz mnie raz w życiu posłuchać? - położyłam się na łóżku obok niego, wgapiając się w sufit.

- Już raz posłuchałem i nie wyszedłem na tym za dobrze - spojrzałam na niego zaciekawiona. - Nie pamiętasz? - zapytał, widząc moją minę. - Szliśmy sobie chodnikiem ze szkoły. To było dawno - wytłumaczył. - Rozmawialiśmy sobie w najlepsze i nawet nie patrzyłem na drogę. Krzyknęłaś do mnie, że zaraz wdepnę w kupę i żebym się przesunął w lewo i przy tym jeszcze mnie lekko pchnęłaś - zaczęłam przypominać sobie tę sytuację. - I co? I wlazłem w gówno! Bo ty zamiast w prawo, to powiedziałaś, że w lewo! - na jego słowa wybuchnęłam śmiechem.

- Pamiętam to - złapałam się za brzuch, nie potrafiąc powstrzymać się od śmiechu.

- Musiałem to później czyścić - spojrzał na mnie z wyrzutami.

- Moje biedne kochanie - położyłam dłoń na jego policzku. - Ale i tak cię zabiję za dzisiejsze ślady na podłodze.

- Z miłości się raczej nie zabij - przysunął mnie do siebie i przytulił.

- Ciebie można nawet z miłości i kto powiedział, że ja cię kocham - odwróciłam się na brzuch, patrząc w jego brązowe tęczówki.

- A nie? - oparł się na łokciu.




____________

Jak się podoba?
Bardzo zależy mi na waszej opinii.

Jeśli widzicie, jakieś błędy, to piszcie, żebym je poprawiła.

Dzisiaj prawdopodobnie już nie dodał żadnego i będzie dopiero jutro.

Do następnego ❤

Kocham Cię Wariacie Where stories live. Discover now