Rozdział 4 (II)

16.2K 991 51
                                    

- Zabiję cię, rozumiesz? Tu i teraz - byłam wściekła, Dylan wrzucił mnie do stawu, niewielkiego, ale lodowatego.

Co za chuj!

- To było niechcący. Przypadek - wzruszył ramionami i zaczął się śmiać, a moja szczęka dygotała z zimna.

- Widziałam właśnie jaki wypadek. Jesteś pojebańcem, kretynie! Boże, nie ma na ciebie określenia! - krzyczałam na niego, wychodząc z wody.

- Nic się takiego nie stało - widziałam ten jego szyderczy uśmiech na twarzy.

Rozwalę ci tę krzywą mordę!

- Zamknij swój ryj, okey? - ruszyłam w stronę domu, nie mając zamiaru więcej na niego patrzeć.

- Zaczekaj! - podbiegł do mnie i założył na moje ramiona bluzę. Nie powiem, było to miłe, ale on nie zasłużył na to, abym była uprzejma dla niego.

- Czego chcesz? - założyłam na piersi ręce, kiedy wpatrywał się we mnie i nad czymś myśl. Po chwili, gdy nic nie opowiadał, ruszyłam przed siebie.

- No dobra było to głupie - przyznał, a ja zdziwiłam się, że wielce wielmożny książę przyznał się do błędu.

- No było głupie - zerknęłam kątem oka na niego.

- Przepraszam - powiedział cicho tak, żebym ledwo słyszała.

Wowowo, ależ się nam tutaj Dylanek zapędził z okazywaniem skruchy.

- Możesz powtórzyć? - nadstawiłam ucho, aby lepiej słyszeć.

- Nie.

Wrócił idiota na właściwe tory. W sumie to krótko trwała ta chwila dobroci.

- Wiedz, że ja byle kogo nie przepraszam - uśmiechnął się lekko.

- Mam czuć się wyjątkowo? - odwróciłam się w jego stronę z kpiną wymalowaną na twarzy.

- Możesz to i tak traktować - wzruszył ramionami i szedł dalej.

- Okey...? - nie rozumiałam nadal jego zachowania, ale do wkurzania to całkiem niezła partia.

***********

Reszta drogi minęła w ciszy. Tylko od czasu do czasu zerkaliśmy na siebie nawzajem, co było dziwne. Staliśmy właśnie pod drzwiami domu. Bałam się tam wejść, bo nie wiedziałam, jak zareaguje na to tata.

- Wróciliśmy - odezwał się pierwszy Dylan, a ja schowałam się za jego plecami.

- Długo kazaliście na siebie czekać - zwrócił nam uwagę Cody, w czasie gdy przekroczyliśmy próg.

- Boże, dziecko jak ty wyglądasz? - złapał się za głowę tata. - Co się stało?

- No więc...Em... Szliśmy i przewróciłam się na konarze drzewa - spojrzałam na chłopaka obok mnie. - Tak, to był konar. Prawda, Dylan? - uderzyłam go w biodro, zachowując obojętny wyraz twarzy.

- Tak - pokiwał natychmiast głową.

- Wywróciłam się i wpadłam do stawu - wypuściłam głośno powietrze i czułam, jak robię się czerwona.

- Jak Dylan mogłeś do tego dopuścić? - matka Dylana zwróciła się do niego, wstając z miejsca.

- Mamo, ale co ja mogłem poradzić?- tłumaczył się chłopak, a ja miałam ochotę go udusić. - To ona jest niezdarą - wskazał na mnie, a ja zgromiłam go wzrokiem, będąc wkurzona do granic możliwości.

- Dylan! - kobieta skarciła go, patrząc na mnie przepraszająco.

- Chodź dziecko dam ci czyste ubrania, pewnie zmarzłaś - chwyciła mnie za ramię i zaprowadziła do garderoby. - Proszę, tu jest szafka naszej córki, wyjechała na pół roku. Na pewno nie obrazi się, jeśli coś sobie pożyczysz - uśmiechnęła się przyjaźnie.

Kocham Cię Wariacie Where stories live. Discover now