Rozdział 6

8.2K 423 8
                                    

Niepewnie weszłam po schodach i chwilę stałam pod odpowiednim pokojem. Nie mogłam się jakoś zmusić do otworzenia tych drzwi. Bałam się reakcji dziewczyny. Bałam się, że mnie wyśmieje i karze spierdalać, w końcu przez ostatni czas byłam okropna.

Po kilku minutach i głębokich oddechach zapukałam do drewnianej powłoki i nie czekając na odpowiedź Any, weszłam do środka.

Ruda leżała na swoim łóżku, zwrócona plecami do drzwi. W pokoju panował półmrok przez zasłonięte rolety. Ciszę przerywało jedynie ciche łkanie dziewczyny, dzięki któremu byłam pewna, że nie śpi.

- Cześć mała. - przywitałam się szeptem, zamykając drzwi od pokoju, ale dalej stałam tak blisko nich jak to tylko możliwe. 

Na moje słowa ruda zaczęła jeszcze bardziej płakać, a ja ostrożnie ruszyłam w jej kierunku.

Przysiadłam delikatnie na brzegu jej łóżka, żeby móc w każdej chwili uciec. Tak w razie czego, czyli jakbym traciła kontrole nad sobą, co ze mną jest bardzo prawdopodobne.

- Okey, to nie była reakcja jakiej się spodziewałam. - próbowałam obrócić wszystko w żart, ale nie za bardzo mi to wychodziło. - Co tam?

- Ty się pytasz, co tam!?- warknęła, czym mnie dość mocno zdziwiła, ale postanowiłam tego po sobie nie pokazać. - Przez ciebie, ten facet nie żyje, a ja zostałam mordercą. 

- Możesz się ustawić do kolejki osób którym przeze mnie coś się stało, albo coś grozi. - zakpiłam, a dziewczyna spojrzała na mnie swoimi załzawionymi oczami. - Moi rodzice, przecież jakby nie fakt, że oni mają wylane na mnie, a ja na nich, to nasi wrogowie już dawno by im coś zrobili, a to wszystko po to, aby mi dopiec. Josh, którego ostatnimi czasy traktuje jak powietrze, bo jak ktoś się dowie, że zależy mi na nim, to mogą coś mu zrobić, a Robert już to wie. - zaśmiałam się sarkastycznie. - Nawet nie wiesz, że on ma 24h ochronę. - moje słowa zdziwiły dziewczynę, ale taka jest prawda. Od śmierci Mark'a, ma on ochronę. - Dragon, którego zamordowałam, tylko dla tego, że nie umiem sobie radzić z wyzwiskami. Mark został zamordowany przez to, że Rob się do mnie przypierdolił, zresztą Aaron tak samo Ash, Luke i wielu innych naszych ludzi zostało rannych, ludzie Roba, których imion nawet nie znam, a ich zabiłam. I ty. Zostałaś pobita, porwana, głodzona, dlatego, że ten chuj coś do mnie ma. A po tym wszystkim, ja zamiast Ci jakoś pomóc, zamknęłam się w sobie, a ciebie traktowałam okropnie. Przeze mnie zabiłaś człowieka.- mówiłam, czując jak łzy ciekną mi po policzkach, a ja nie miałam już siły ich powstrzymywać. - Wszyscy cierpieliście przeze mnie. Przez to, że sprowokowałam Roba.

- Śmierć Mark'a nie jest twoją winą. - oznajmiła dziewczyna, a ja jedynie prychnęłam.- Nic z tego nie jest twoją winą.

- Pewnie.- zakpiłam. - Gdybym nie sprowokowała Roberta, wtedy w galerii, on by się mnie nie przyczepił, nie musiałabym do niego strzelać, a on by się nie mścił, porywając ciebie. Ash nie zostałby postrzelony, a my nie jechalibyśmy do Roba, gdzie zginął Mark, prawie wykrwawił się Luke, a rannych zostało kilku chłopaków.- wymieniałam - Dalej uważasz, że nic nie jest moją winą?

- Nic. Nie. Jest. Twoją. Winą.- powiedziała wolno i wyraźnie. 

- Zabijałam ludzi. Sama nie jestem w stanie zliczyć ilu ludzi straciło przeze mnie życie, albo zostało rannych. I nie mam tu na myśli jedynie sytuacji, w których to ja pociągnęłam za spust. Może sama nie zastrzeliłam Mark'a, bo to nie ja wtedy trzymałam spluwę, ale gdyby nie moja awantura z Robertem, to by w ogóle nie doszło do tej akcji. Wszystko jest moją winą, a ty nie próbuj zaprzeczać.

- Jak już musisz kogoś obwiniać o śmierć Mark'a, to mnie. 

- Ciebie?- zdziwiłam się

- Tak. Gdybym wtedy nie dała się porwać, walczyła, cokolwiek. Wy nie musielibyście mnie ratować, a Mark by nie zginął.- oznajmiła zapłakana dziewczyna.

- Pojebało cię. - stwierdziłam. - To nie jest twoją winą. Gdyby nawet nie udało mu się porwać ciebie, porwałby kogoś innego, równie bliskiego mi.

- Jeśli to nie jest ani twoja, ani moja wina, to czyja?- zapytała, a ja po chwili zastanowienia znałam już odpowiedź.

- Roberta.

***

Z Aną rozmawiałam jeszcze około godziny, podczas której nie ruszałyśmy się z jej pokoju, a nikt nam nie przeszkadzał. Udało nam się pogodzić, a dziewczyna uświadomiła mi, że zachowywałam się okropnie.

Czas to zmienić.

Właśnie schodziłyśmy do salonu, gdzie siedzieli wszyscy. Bałam się ich reakcji, a widząc moją minę ruda złapała mnie pod rękę.

- Nie martw się. Jak się będą czepiać to skopie im dupy. - oświadczyła poważnie, a ja wybuchłam śmiechem.

W takim nastroju wkroczyłyśmy do pomieszczenia, gdzie zasłoniłyśmy chłopakom telewizor. Już otwierałam usta, aby coś powiedzieć, ale przerwał mi Ash.

- Widzę, że się jednak nie pozabijałyście.

- Nie, a...

- I widzisz, mała? Da się jeszcze normalnie rozmawiać?

- Tak, a...

- I po co była ta cała afera?

- Dasz mi do chuja coś wreszcie powiedzieć?!- wrzasnęłam zirytowana, a dziewczyna lekko ścisnęła moje ramię, abym się uspokoiła.

Po moich słowach nastała cisza, a ja odetchnęłam głęboko, aby opanować emocje, ale i żeby psychicznie nastawić się do tego co chce powiedzieć.

- Przepraszam. - wykrztusiłam, spuszczając wzrok.

- Czekaj... Co?- zapytał Tom, a ja oblałam się rumieńcem. - Czyżby wielka Maya Marks, przeprosiła, a następnie się zarumieniła?

- Piekło zamarzło. - zaśmiał się Ash. - Nie zgrywaj się, mała. Chodź z nami oglądać.

- Ale ja się nie zgrywam. - jęknęłam. - Naprawdę was bardzo przepraszam. Zachowywałam się jak... - urwałam próbując znaleźć odpowiednie słowa.

- Salope Froide. - podpowiedział Simon, z lekkim uśmiechem, który po chwili też rozciągnął się na moich wargach.

- Właśnie. I za to was przepraszam.

- Okey. Sprawa jest poważna, skoro Maya użyła tego słowa już trzeci raz. - zaśmiał się Ash, a moja przyjaciółka spiorunowała go wzrokiem.

- Nie pomagasz. - warknęła, a ja zachichotałam.

- Popsułaś mi dziewczynę. - jęknął mój kuzyn. - Kiedyś miła i spokojna, a teraz będę miał taki rygor jak Simon.

Teraz już wszyscy się śmieliśmy, a ja byłam mu cholernie wdzięczna, za rozładowanie atmosfery.

- Wypraszam sobie.- mruknął mój chłopak. - Nie jestem pantoflarzem.

- Nie buntuj się tak stary, bo jeszcze Maya Ci celibat założy. - zakpił Tom, a ja razem z wszystkimi już prawie płakałam ze śmiechu.- Ale wracając do tematu. Mam rozumieć, że wróciła moja Maya?

- Tak. - powiedziałam z uśmiechem, a chłopak rozłożył ramiona, w które się wtuliłam.

- Tęskniłem.

- Ja też.

- Ej. - jęknął Simon. - Bo będę zazdrosny.

- Masz o co. - odpyskował Tom, klepiąc mnie po tyłku.

- Idiota. - stwierdziłam chichocząc.

- Ale twój.

- Ej.- jęknął John. - Wszyscy tu jesteśmy i my też chcemy pytulasa.

Tym sposobem po niecałej minucie byłam ściskana przez kilkunastu chłopaków i Ane.

To jest teraz mój światWhere stories live. Discover now