Rozdział 53

6.1K 349 12
                                    

Początkowo nic się nie przebijało przez rozpacz jaką czułam. Nie słyszałam ich śmiechu, nie widziałam jak zbliżali się w moją stronę, nie zdawałam sobie sprawy z walki toczonej za zamkniętymi drzwiami. Gdy otoczkę rozpaczy zastąpiła wszechogarniająca mnie furia, zaczęły docierać do mnie każde najmniejsze dźwięki. W żyłach zamiast krwi zaczęła płynąc czysta adrenalina.

Nie zważając na nóż który dalej był przy mojej szyi, wyrwałam swoje nadgarstki z uchwytu chłopaka i odwróciłam się do niego twarzą.  Nie kontrolowałam tego co się dzieje, walczyłam odruchowo, a w moim umyśle w kółko odtwarzany był moment, gdy Carl pociągnął za spust. Moje kolano wystrzeliło w górę, powodując skulenie się Josh'a. Z jego dłoni wyrwałam nóż, który następnie wbiłam w sam środek jego dłoni. Blondyn krzyknął głośno, ale nim zdążył coś zrobić wyjęłam go, zadając kolejny cios, tym razem w brzuch. Kątem oka widziałam, że Carl i Robert, wyrwali się ze zdezorientowania które ich ogarnęło i zaczęli kierować się w moją stronę z wyciągniętymi przed siebie pistoletami. Zrobiłam to samo i odwróciłam się do nich oddając zaledwie dwa strzały w ich brzuchy. Gangsterzy upadli, a ja ponownie zajęłam się moim byłym przyjacielem. 

Byłam w takiej furii, że nie było niczego co dałoby radę mnie powstrzymać. Wbijałam nóż raz po raz w ciało blondyna, aż do momentu, gdy przestał oddychać. Identycznie postąpiłam z dwójką pozostałych chłopaków. Z moich ust przez cały czas wydobywał się dziwny dźwięk. Ni to krzyk rozpaczy, ni to oznaka wściekłości. Gdy uporałam się ze swoim zadaniem, a furia mnie opuściła upadłam na kolana. Cała byłam pokryta krwią, która nawet nie jestem pewna do kogo należała, wiem, że mam przeciętą szyję i ranę ciętą na nodze, bo szczypało jak skurwysyn, ale oprócz mojej krwi było jej jeszcze dużo więcej. Nie podchodziłam do Simona, bo nie wierzyłam w to, że żyje. To było po prostu niemożliwe. Z moich oczu płynęły łzy bezsilności. 

Straciłam jedną z najważniejszych osób w moim życiu. Kochałam Simon'a jak brata, a jego strata, bolała mnie cholernie mocno. 

Nie wiem ile tak siedziałam i mnie to nie obchodziło. Nie słyszałam żadnych komunikatów, bo podczas walki musiałam gdzieś zgubić słuchawkę, ale szczerze miałam to w dupie.

- Maya, kurwa ty żyjesz. - usłyszałam czyjś szczęśliwy głos, a po chwili poczułam jak ramiona tej osoby mnie obejmowały. - Jesteś ranna?

Spojrzałam przelotnie na osobę, która mnie obejmuje, a okazała się nią Ana. Miała pęknięty łuk brwiowy i długą podłużną ranę na policzku, oprócz tego ciężar ciała opierała na prawej nodze, więc najprawdopodobniej zrobiła sobie coś w lewą, ale po za tym wyglądała na całą. Odwróciłam wzrok od przyjaciółki ponownie skupiając go na swoich zakrwawionych spodniach.

- Maya, błagam cię. Nie zamykaj się znowu w sobie. Powiedz co się stało. - poprosiła płaczliwe dziewczyna.

Uniosłam swoją drżącą rękę do góry, wskazując w stronę gdzie leżały zwłoki mojego byłego chłopaka. Dziewczyna spojrzała w tamtą stronę, a z jej ust wydobył się krótki pisk. Po chwili jej ramiona objęły mnie jeszcze mocniej.

- Maya, co się tu stało? - zapytała cicho.

- Chodź do Luke'a. Nie chcę tego dwa razy powtarzać. - powiedziałam cicho.

- Ja przyszłam w tej sprawie. Jeśli dasz radę to musisz iść do centrali. 

- Dobra już idę. - powiedziałam wstając na nogi. Z powodu rany na nodze, trochę kuśtykałam, ale dałam radę dojść na odpowiednie piętro.

Weszłam jako pierwsza do centrali, wywołując nie małe poruszenie.

- Co ci się kurwa stało? - zapytał przerażony Luke.

To jest teraz mój światWhere stories live. Discover now