🌕✨ XXXVIII. Diminuendo

1K 102 554
                                    

Obudził mnie łagodny dotyk czyjejś delikatnej dłoni i sterylny zapach czystości.

– W samą porę, Raven. Jeśli się pospieszysz, zdążysz jeszcze na śniadanie.

Mrugnęłam kilka razy. Wpatrywałam się w twarz pani Pomfrey. To ona sprawdzała mi temperaturę, to ona uśmiechała się na powitanie. Zatrzepotałam raz jeszcze powiekami i podciągnęłam się na rękach, siadając na szpitalnym łóżku.

W sali gościło jaskrawe, poranne słońce. Poza mną nie było nikogo, a jednak – pani Pomfrey machnięciem różdżki poprawiała jedną z oddalonych pościeli, zupełnie jakby ktoś na niej wcześniej leżał.

Myślałam intensywnie. Kartka z kalendarza po przeciwnej stronie sali wskazywała ósmego czerwca.

Poprzedni wieczór. Tak, pełnia i ta przeklęta wizja, i Remus na błoniach, biegający po nich jak gdyby nigdy nic, jakby w szkole nie było setek bezbronnych uczniów. I nacierający na mnie wilkołak. I dementorzy.

Patronus, wreszcie patronus, piękny i mocny.

I spokojny Lunatyk. I ja, odpoczywająca przez chwilę.

Dobry Merlinie, zasnęłam?

– Nessie... – Odwróciłam głowę; z drugiej strony łóżka, na krześle, siedziała Cath.

Jej wzrok i smutek, jakim zasnuty był jej zwyczajowy błysk w oku, przygwoździł mnie do łóżka.

– Profesor Lupin... – zaczęłam, ale pani Pomfrey mi przerwała:

– Nic się nikomu nie stało. To on cię przyprowadził, wczesnym rankiem, lekko wychłodzoną, ale nic poza tym, żadnych zadrapań ani żadnego ugryzienia.

Ugryzienia?

– Słucham? – wydusiłam, patrząc z przerażeniem to na pielęgniarkę, to na przyjaciółkę, myśląc szybko, w pośpiechu, chaotycznie.

– To profesor Lupin... – urwała i machnęła zniecierpliwiona dłońmi. – To był wypadek. Ale, jak mówię, nic się nikomu nie stało i przez wszystkie poprzednie miesiące również nic nie wymknęło się spod kontroli, jednak teraz...

– Dziękuję pani. – Przełknęłam nerwowo ślinę i wyskoczyłam z łóżka, opierając się o szafeczkę nocną.

– Och, jesteś pewna, że już wszystko w porządku? Może dam ci jedną dawkę Eliksiru Regenerującego więcej?

– Ness, posłuchaj mnie...

Eliksir Regenerujący w niczym tu nie pomoże, ale kieliszek Ognistej by się przydał.

Przebrałam się pospiesznie za parawanem i wypadłam zza niego w pośpiechu, zbierając pelerynę i różdżkę. Nie umiałam myśleć racjonalnie, jedyne, co zrozumiałam, to to, że pani Pomfrey bez skrupułów przyznała, że Remus był wilkołakiem.

Dlaczego?

Raz jeszcze wymamrotałam podziękowania pod adresem szkolnej pielęgniarki i omal nie przydeptując skraju szaty, ignorując bezradne nawoływania Cath, wybiegłam na korytarz.

Skoro pani Pomfrey tak otwarcie mówi o likantropii Remusa, to oznacza, że...

Cath wie. Wszyscy wiedzą?

W pośpiechu wsuwałam na dłonie czarne rękawiczki. Wskoczyłam na trzecie piętro w chwili, w której drzwi gabinetu Remusa właśnie się otwierały. Z cichym, rozchodzącym się po korytarzu, nie zapowiadającym niczego dobrego skrzypnięciem.

Jakby to skrzypnięcie było preludium do wzbudzonej, ostatniej sonaty.

Podbiegłam, dysząc ciężko i stanęłam twarzą w twarz z Lunatykiem.

CLAIR DE LUNE {remus lupin hp ff}Donde viven las historias. Descúbrelo ahora