Jeden z wieczorów tuż przed nocnym wypadem do Hogsmeade spędzałam wraz z chłopakami w ciepłym, przytulnym pokoju wspólnym, z Roweną Ravenclaw tuż nad głową. Catherine dzielnie walczyła na boisku do quidditcha z drużyną, i mimo iż przed treningiem pocieszałam ją przypominając, że to już jedna z ostatnich męczarni w tym roku, to wcale nie wyglądała na zachęconą do żmudnej pracy pośród zimnego, lodowatego wiatru. Zerknąwszy przez okno, wcale jej nie zazdrościłam; wieczór przypominał ciemną, lepką mgłę, która otoczyła ciasno zamek.Siedziałam na miękkim dywanie, oparta o kanapę, i z trudem odczytywałam drobne zapiski na mapie nieba. Dziesiątki łacińskich nazw dwoiły mi się i troiły przed oczyma, lecz żadna nie chciała pozostać w pamięci na dłużej niż kilka sekund.
- To jest naprawdę proste - żachnęła się Rowena, najwyraźniej rozdrażniona moim całkowitym brakiem umiejętności efektywnej nauki. Podrapałam się stalówką pióra po nosie. - Astronomia jest niezwykle przejrzystą i klarowną dziedziną, wszystko jest logicznie rozpisane czarno na białym.
- W tym wypadku akurat biało na granatowym - mruknął pod nosem Grant, spoglądając na moją mapę. Założycielka Hogwartu puściła jego impertynencką uwagę mimo uszu i pochyliła się bliżej ramy obrazu, by widzieć więcej.
- Spójrz, Inaresso. - Przybrała uprzejmy ton dobrotliwego mentora, od którego dostawałam skurczów mięśni twarzy. - Każda gwiazda, każdy gwiazdozbiór ma swój tor, po którym porusza się w trakcie pór roku. Każdy gwiazdozbiór ma jakąś swoją cechę charakterystyczną która, jeśli ją tylko dostrzeżesz, pomoże ci łatwiej go rozpoznać. To proste, przyjrzyjmy się gwiazdozbiorowi Węża.
- Węże w Komnacie Tajemnic, węże w Slytherinie, jeszcze na niebie... pierdolca można dostać - usłyszałam Randolpha, który, mimo skupienia na rozgrywce eksplodującego durnia z Duncanem, uważnie słuchał Roweny. - A gdzie borsuki? Czemu nikt tak nie wystawia na piedestały borsuków?
- Masz kompleks Puchona? - Spojrzałam na Duncuna. Wyszczerzał szeroko zęby.
- Nie, ale oczekuję równouprawnienia...
- Jeden szlachetny borsuk w Hogwarcie zdecydowanie wystarczy - oznajmiła z godnością Rowena, poprawiwszy teatralnie chustę na ramionach. - Inaresso, wracając...
Niczym w odpowiedzi na moje modły do Merlina jej głos przerwało miarowe, intensywne stukanie, w którym rozpoznałam coś znajomego. Przez hogwarcki witraż spoglądały na mnie błagalnie okrągłe oczy Marcepana. Podskoczyłam czym prędzej do okna i otworzyłam je szeroko, wpuszczając do pokoju przeraźliwie mroźne powietrze.
- Aaa, zamknij to okno!
- Raven, idiotko!
Wciągnęłam puchacza do środka i zatrzasnęłam okno, nie zważając na oburzone głosy Krukonów. Trzasnęłam marudzącego Duncana po dredach i wsunęłam Marcepana pod szary sweter - czułam, jak cały się trzęsie. Zostawiając mapę nieba na dywanie, przysunęłam się jak najbliżej kominka.
- Ness, mnie też jest zimno - dobiegł mnie zduszony chichot Duncana. - Chcę pod sweterek.
Sięgnęłam wolną ręką po leżącą przy kanapie różdżkę i posłałam ku niemu strumień wody. Naturalnie, lodowatej.
- Wygrałem! - ucieszył się Randolph, podczas gdy Duncan parskał i kaszlał, zmoczony od stóp do głów.
- Wybornie, Inaresso - pochwaliła mnie z dumą Rowena.
Spojrzałam na puchacza, który z trudem mieścił się pod moim swetrem. Siedział nieruchomo i widziałam tylko jego spiczaste uszka, mokre od wilgoci na zewnątrz. Musiał wyczuć mój wzrok, bo obrócił głowę o sto osiemdziesiąt stopni i zamrugał wielkimi oczyma. Zahukał cicho i ukrył całkowicie łepek pod warstwami bawełnianego ubrania.
![](https://img.wattpad.com/cover/195637284-288-k917400.jpg)
YOU ARE READING
CLAIR DE LUNE {remus lupin hp ff}
Fanfictiono słońcu i pełniach księżyca. o lawendzie, kawie, muzyce klasycznej i remusowych sweterkach. o różowych włosach, Ognistej Whisky i łamaniu szkolnego regulaminu. o przeznaczeniu, odnajdywaniu własnej drogi i usamodzielnianiu się. o miłości przede wsz...