🌕✨ XVII. Pierwszy śnieg

2K 135 926
                                    

Gwałtowne dreszcze nie opuściły mnie ani na sekundę przez całą sobotnią noc. Przez chwilę podejrzewałam nawet, że wróciło przeziębienie, lecz jednak to nie ono było powodem bezsenności i złego samopoczucia. Byłabym wdzięczna losowi, gdybym ponownie mogła przejmować się katarem, Eliksirem Pieprzowym i swetrem Remusa.

Łkając cicho w poduszkę i przytulając do siebie Nefretete, uciekałam myślami do Cath. I do Lupina, który wciąż, nieprzerwanie, był jedyną osobą mogącą mnie uspokoić i pocieszyć. Wspominałam noc, w trakcie której Syriusz Black wtargnął do Hogwartu. I choć teraz nie leżałam zwinięta w śpiworze tuż pod zaczarowanym sklepieniem Wielkiej Sali, to jednak w ten sam sposób myślałam o - wtedy jeszcze tylko - profesorze Lupinie.

Teraz, w dormitorium, z dala od niego, raz jeszcze czułam się mała i słaba. Nic nieznacząca, problematyczna, po prostu niepotrzebna.

Bez jego czułego wzroku ogarniała mnie pustka, a świat wokół zdawał się większy i bardziej przerażający. W bardzo prosty sposób zdałam sobie sprawę, jak wiele znaczyła obecność Remusa.

Cztery razy próbowałam zdobyć się na zadanie pytania, którego odpowiedź pozwoliłaby mi pozostać u niego. Tylko dziś. Cztery razy przełykałam ślinę i trzymałam go mocno za rękę, ale odwaga opuszczała mnie, nim tę prośbę zdołałam ubrać w słowa.

Nic z tego.

Ze swoimi wyrzutami sumienia mierzyłam się sama, z dala od wszystkich, nawet od niego.

W samotności.

Z kolejnym ziszczeniem najgłębiej skrywanego strachu.

Z obawą o pozostanie samą.


W noc, którą Catherine spędziła w skrzydle szpitalnym pod opieką pani Pomfrey, spadł pierwszy tegoroczny śnieg. Wiedziałam to, ponieważ nawet na chwilę nie zmrużyłam oka, mimo iż obiecałam to Lupinowi w drodze powrotnej do Wieży Ravenclawu. Obserwowałam, jak wirujące płatki przecinają czerń nieba i opadają wolno na błonia, pokrywając je delikatną płachtą. Śledziłam w ciszy preludium mojej ulubionej pory roku, po raz pierwszy bez towarzystwa głośnej, roześmianej Cath.

Nad ranem, zmęczona ciągłym rozmyślaniem o przyjaciółce i o czekającej mnie rozmowie z Flitwickiem, ubrałam się ciepło i narzuciłam na ramiona czarny, długi płaszcz. Wychodząc z sypialni, zamykałam jak najciszej drzwi, by nie obudzić pogrążonej we śnie Penelopy.

- Inaresso Raven. - Ostry głos Roweny zatrzymał mnie w połowie Pokoju Wspólnego.

- Dzień dobry, Roweno.

- Nie mydl mi tutaj oczu kurtuazjami - ucięła zagniewana. Dawno nie widziałam jej tak wzburzonej, choć, mimo wszystko, w jakiś dziwny sposób usatysfakcjonowanej. - To pomieszczenie kilka godzin temu tętniło od rozmów o tobie i twojej małej przyjaciółce. Czy mnie słuch nie mylił? Narobiłyście sobie kłopotów?

- Nie wiem, co słyszałaś, ale... - Urwałam, zastanawiając się, co odpowiedzieć. - Cath po prostu źle się poczuła. To wszystko. Pani Pomfrey musiała ją pozbierać. - Postanowiłam nie wdawać się w szczegóły. Ani w rozmowie z nią, ani z nikim innym.

Rowena świdrowała mnie przymrużonymi oczyma, a ja jedynie odliczałam sekundy do jej zbliżającego się wybuchu.

- Okrywacie hańbą mój dom - wyrzuciła wreszcie, a jej policzki pokryły się delikatną czerwienią. Westchnęłam i spojrzałam w bok. - Jesteście lekkomyślnymi, samolubnymi i krnąbrnymi czarownicami, które nie robią nic, by zmienić tę karygodną opinię. Lubujecie się w coraz to bardziej niepokojącym łamaniu regulaminu, nie bacząc na konsekwencje. Mam niepomierną nadzieję, iż dyrektor Dumbledore wymierzy wam surową karę. Prędzej czy później to mleko musiało się rozlać.

CLAIR DE LUNE {remus lupin hp ff}Место, где живут истории. Откройте их для себя