Uchyliłam okno pędzącego Ekspresu Londyn-Hogwart, bo kłębiąca się w naszym przedziale zielonkawa chmura dymu zaczynała być coraz mniej przejrzysta, a coraz bardziej gęsta. Powoli przestawałam widzieć siedzącą naprzeciwko mnie Cath. Odetchnęłam świeżym przez ułamek sekundy powietrzem i opadłam na swoje miejsce.- Nie wiem, co my zrobimy bez cieplarnianych zapasów Sprout - odezwała się Cath. Spoglądała z czułością na skręta; wyglądała jakby rozmawiała ze swoim ulubionym kotem. - Tak dorodne mandragory uprawia tylko ona. Trzeba będzie ją porządnie okraść przed końcem roku.
- A potem zostać złapanym i po zdanych owutemach uwalić rok? - mruknęłam z przekąsem i zaciągnęłam się. Choć ceniłam nade wszystko skręty, które robiła Cath, za nic w świecie nie zamierzałam ryzykować szkołą. - Pomyśl, od pójścia na studia dzieli nas już raptem dziewięć miesięcy. Trochę szkoda to zepsuć.
- Zawsze to rok dłużej w Hogwarcie. - Wyjrzała przez okno.
Wiedziałam, o czym myślała. O tym, jak bardzo będzie nam brakować zamku, jego przejść i korytarzy, jego sal i pochodni, pokoju wspólnego Krukonów i wszystkich uczniów i nauczycieli. Wszystkich, z wyjątkiem Snape'a. I Quirella z naszego piątego roku.
Nefretete miauknęła donośnie, jakby wyczuwała moją melancholię. Uchyliłam delikatnie wieko kosza, w którym podróżowała, i pogładziłam jej wygięty, pokryty czarną sierścią grzbiet. Zaczęła cichutko mruczeć.
- Będę strasznie tęsknić za tą szkołą - westchnęła.
W tym momencie drzwi rozsunęły się z hukiem, dym rozproszył się nieco i ujrzałam trzy twarze naszych kolegów z roku. Grant Page, Randolph Burrow i Duncan Inglebee wpadli do środka, kaszląc pod wpływem ostrego zapachu palonego zioła. Uśmiechnęłyśmy się do siebie z Cath, a Nefretete prychnęła.
- Rany, czy wy musicie tyle jarać... - Duncan zakrył usta rękawem szaty.
- Mów za siebie, macie jeszcze coś? - Grant wyszczerzył zęby.
- Pewnie. - Cath zaczęła szperać w kufrze i po chwili wyjęła zawiniątko, którym poczęstowała wszystkich Krukonów.
- Jak wam minęły wakacje, chłopaki?
Zaczęli na zmianę opowiadać o wyjazdach, wycieczkach i absolutnym nic nie robieniu przez całe dwa miesiące, zwłaszcza w temacie owutemów. Miło było dla odmiany posłuchać kogoś, kto nie miał zaplanowanych godzin nauki na cały rok szkolny, i powspominać beztroskie chwile lata. Pociąg toczył się spokojnie naprzód, Nefretete mruczała, uspokojona dotykiem mojej dłoni, a liście mandragory wypełniały nasze ostatnie godziny przed nowym rokiem.
Zamyśliłam się. Przed oczami ponownie stanął mi obraz wspinającego się na wzgórze Charliego. Jego rozwianych włosów i płomiennego uśmiechu. Zadowolonego z życia i radosnego mężczyzny. Czarodzieja, dla którego - jak naiwnie sądziłam - znaczyłam więcej niż magiczne zwierzęta, które sobie ukochał.
Ponownie w mojej głowie zaśpiewała Bonnie Tyler.
Bursztynowe oczy spokojnego wilkołaka.
Mrugnęłam powiekami, by odpędzić się od tych wspomnień.
Zaciągnęłam się mandragorą.
- Wciąż o tym myślisz? - Podniosłam głowę na Cath. Przypatrywała mi się z troską.
- O czym myślisz, Nessie? - wtrącił Randolph, nim zdążyłam odpowiedzieć.
- O niczym istotnym. I nie mów do mnie...
Drzwi przedziału rozsunęły się i do środka weszli uśmiechnięci od ucha do ucha bliźniacy.
- Wiedzieliśmy, że najlepsze zioło znajdziemy w przedziale Krukonów siódmego roku - ucieszył się Fred. Uścisnęli nas po kolei.
YOU ARE READING
CLAIR DE LUNE {remus lupin hp ff}
Fanfictiono słońcu i pełniach księżyca. o lawendzie, kawie, muzyce klasycznej i remusowych sweterkach. o różowych włosach, Ognistej Whisky i łamaniu szkolnego regulaminu. o przeznaczeniu, odnajdywaniu własnej drogi i usamodzielnianiu się. o miłości przede wsz...