(przy gwiazdce w komentarzu odnośnik do utworu; polecam, bo nie ma drugiego, z którym byłabym tak emocjonalnie związana. na zakończenie tego rozdziału)
Wystarczyły dwa popołudnia u Remusa oraz przygotowywane przez niego herbaty i regularne porcje Eliksiru Pieprzowego od pani Pomfrey, bym poczuła się o wiele lepiej. Podejrzewałam, że bardziej postawił mnie na nogi sweter Lupina, którego użyczył mi na ten czas, przesiąknięty lawendą i zapachem, który ciężko było mi zidentyfikować, ale który bezsprzecznie utożsamiałam z nim samym. Siedząc w miodowym sweterku, chowając nadgarstki w za długich rękawach i wtulając się w niego, czułam jak moje zmęczenie mija.
Przed pierwszym weekendem grudnia profesor Flitwick zebrał całą naszą szóstkę wraz z Grantem, Randolphem, Duncanem i Penelopą w jedno miejsce przy piątkowym śniadaniu. Obawiając się, co tym razem przeskrobaliśmy, jedliśmy w milczeniu, śledząc oczyma opiekuna. Nim ku nam podszedł, rozmawiał żywo z McGonagall, Sprout i Snapem.
- Nawet nie zdążyliśmy jeszcze niczego odjebać - burknął Grant, dźgnąwszy uprzednio widelcem smażony bekon na swoim talerzu.
- Wszystko już przyszykowane na jutro, cała ekipa zebrana... - westchnął Duncan.
- Jeśli nas przyskrzynią, to rzucę się z Wieży Astronomicznej.
Trzepnęłam każdego z nich delikatnie ręką po głowach.
- Przestańcie marudzić. Nic się nie dzieje. Nasza jutrzejsza zimowa impreza wciąż aktualna.
- Ty się lepiej znów nie rozchoruj. Przeszedł ci już katarek?
- Pewnie tak, patrz, ubiera się jak bałwanek.
- Ale ten żółty sweterek bardzo ci pasuje do włosów, Ness - pochwalił Grant. - Rogerowi chyba też się podoba, ale jego urażona duma nie pozwoli mu tego przyznać.
Jak na komendę spojrzeliśmy wszyscy w lewo, gdzie kilka metrów dalej siedział Roger Davies wraz z Michaelem Cornerem i Cho Chang. Wychyliłam się, by złapać twarz kapitana drużyny, i skrzyżowałam z nim spojrzenia, unosząc lekko brwi. Roger zmieszał się, odwrócił szybko ku przyjaciołom i na powrót podjął grę, w której udawał, że nie istnieję.
Zdradzały go jedynie zaczerwienione uszy.
- Biedny chłopak - skwitował bez cienia współczucia Randolph.
- Nieładnie go olałaś miesiąc temu, w Hogsmeade. - Grant pogroził mi bekonem.
- Myślałby kto, że po poprzednich Walentynkach będziecie parą, a tu klops.
- Możesz mówić co chcesz, ale my wiemy swoje. Charlie Weasley dalej na pierwszym miejscu.
- Jesteście głupsi niż gumochłony - westchnęła Cath.
Obserwowała spode łba stół Gryfonów.
- Ty nie bądź taka cwana, podrywasz wroga.
- Powinnaś wylecieć z drużyny - oznajmił oskarżającym tonem Duncan.
- Dziwię się, że Roger cię nie wywalił.
- Nie wywalił jej, bo jest przyjaciółką Ness. Wciąż liczy, że się wkupi w łaski...
- Biorąc pod uwagę wasze kapitańskie zapędy dziwię się, że jeszcze żadna z was nie wyrwała Cedrika Diggory'ego.
- Hola hola, jest na mojej liście! - Cath uniosła rękę w geście sprzeciwu.
- No to jutro będziesz miała okazję, by się wykazać. Diana go zaprosiła.
Niestety, wszystkie piątkowe marzenia o sobotnim przyjęciu przerwało pojawienie się Flitwicka, a wieści, jakie ze sobą przyniósł, utemperowały nas na całą resztę dnia.
YOU ARE READING
CLAIR DE LUNE {remus lupin hp ff}
Fanfictiono słońcu i pełniach księżyca. o lawendzie, kawie, muzyce klasycznej i remusowych sweterkach. o różowych włosach, Ognistej Whisky i łamaniu szkolnego regulaminu. o przeznaczeniu, odnajdywaniu własnej drogi i usamodzielnianiu się. o miłości przede wsz...