🌕✨ IV. Wbrew zasadom

2.3K 178 428
                                    


- Incendio - mruknęłam, celując końcem różdżki w mandragora. Idealnie imitujący mugolskie papierosy wynalazek zajął się drobnym płomykiem ognia, zaciągnęłam się i, gdy końcówka mandragora rozżarzyła się, wypuściłam kłąb dymu.

Z Wieży Astronomicznej rozciągał się jeden z najpiękniejszych widoków w całym Hogwarcie. Był to najwyższy punkt całego zamku, okna wychodziły na wszystkie cztery strony świata, więc jego wnętrze było oświetlone niezależnie od pory dnia. Jednocześnie, było tam wystarczająco dużo miejsca, na tyle by prowadzić zajęcia i nie wchodzić sobie wzajemnie na głowy. Porozstawiane przy każdej ławce teleskopy błyszczały w słońcu, tworząc piękną mozaikę tęczowych łuków. Cisza i spokój tego miejsca były rozluźniające.

Każdy lubił przychodzić na Wieżę Astronomiczną. Początkowo nauczyciele starali się jak mogli, by udaremniać zakradanie się tutaj wszelkimi zaklęciami i czarami, ale uczniowie, pomagając sobie nawzajem, zawsze je łamali, aż w końcu profesor Dumbledore oficjalnie oznajmił, że Wieża nie będzie zamykana, przy czym zawsze prosił o rozwagę. Do tej pory nikt jednak nie skoczył z parapetu, co można było uznać za edukacyjny sukces - uczniowie Hogwartu wykazywali jakąś dozę rozsądku.

Dla Cath Wieża Astronomiczna stanowiła od niedawna stały punkt wieczornych i nocnych randek z Oliverem. Wiedziałam o tym, bo sumiennie zdawała mi z nich szczegółowy raport. Dzięki temu wiedziałam też, które miejsca omijać szerokim łukiem, a które po prostu spłukać mocnym strumieniem wody - choć temu drugiemu wyjściu i tak nie ufałam do końca.

Ja, z kolei, przychodziłam na Wieżę zawsze, gdy musiałam pomyśleć więcej, niż zazwyczaj. Zdarzało się to przynajmniej raz w miesiącu.

Dziś paliłam mandragora i obserwowałam wschodzące nad górami słońce. Marcepan siedział na krawędzi parapetu z głową schowaną w piórach i z zamkniętymi oczami; korzystał jeszcze z ostatnich chwil snu. Zabrałam ze sobą pergamin i kałamarz, by w końcu napisać list do siostry, ale przedtem musiałam oczyścić umysł ze wszystkich negatywnych myśli.

Pierwszą z nich były wyrzuty sumienia. Z roku na rok pisywałam do Nelly coraz mniej listów. Początkowo, w pierwszych klasach, zaczynałam już nawet z pociągu, tęskniąc za towarzystwem siostry, jednak z czasem, pojmując dzielące nas różnice i niesprawiedliwość, w wyjazdach do Hogwartu szukałam ucieczki. Możliwości odcięcia się od młodszej Raven, zawsze wymagającej troski i opieki.

Na każdym kroku stawianej najpierw.

Oczywiście zdawałam sobie sprawę z krzywdy, jaką jej wyrządzono. Oglądałam ją co miesiąc i wiedziałam, jaki ogrom bólu musiała znosić. Wiedziałam, ilu rzeczy nie będzie w stanie nigdy robić, ale nie uważałam, że przez to również i ja powinnam wyrzekać się czegoś, co z łatwością mogłam mieć. Nie rozumiałam, czym kierowali się rodzice, decydując się na wysłanie mnie do Hogwartu później o całe dwa lata. Nie widziałam w tym sensu, lecz mając jedenaście lat mogłam tylko wykonywać polecenia matki i wierzyć, że chce dla mnie jak najlepiej. Dlatego każdą pełnię spędzałam z nią i Nelly, byłam przy każdej jej przemianie i wspierałam w życiu i w domu jak tylko mogłam.

Marnując dwa lata magii.

Mając na ramionach tragedię Nelly, obserwowałam karierę Toma.

Wschodzącej gwiazdy medycyny, najzdolniejszego młodego magomedyka ostatniej dekady. Wzorowego absolwenta Hogwartu, później wzorowego studenta i wreszcie młodszego asystenta czołowego szpitala w Wielkiej Brytanii.

Zastanawiałam się wtedy, kiedy nadejdzie mój czas. I z uderzającą brutalnością zorientowałam się, że dopóki sama o nim nie zdecyduję i się o niego nie zatroszczę, nie nadejdzie nigdy. Bo zawsze istotna będzie Nelly, bo zawsze Tom będzie fantastyczny.

CLAIR DE LUNE {remus lupin hp ff}Wo Geschichten leben. Entdecke jetzt