🌕✨ XXXII. Plan na lawendę

1.5K 99 934
                                    

justinemariem dla Ciebie, Ty mój Słoneczniku

💫 ✨ 🌑 🌓 🌔 🌕 ✨ 💫

Wróciłam do początku.

Nie zważałam na późną porę, na Filcha, na dementorów okalających zamek swymi świszczącymi oddechami i przegniłymi dłońmi. Nie słuchałam nawet Roweny, wołającej za mną z niepokojem. Po odzyskaniu świadomości i względnym otarciu łez, ubrałam się ciepło i po prostu wyszłam, kierując się w stronę Wieży Astronomicznej, czując ciężar Nefretete na karku i ramieniu.

Popołudnie przeszło w wieczór, wieczór ustąpił miejsca bezgwiezdnej nocy. Chmury przysłoniły sobą całe niebo, czyniąc Wieżę mroczną i przerażającą. Jedyne światło rzucała moja różdżka, którą położyłam na kamiennym parapecie, gdy uprzednio wdrapałam się na niego i skuliłam, wbijając wzrok w przestrzeń.

Samotność. Cisza Wieży Astronomicznej po całym chaosie wizji babki była zbawienna.

Czas płynął, a ja tkwiłam w zawieszeniu, splątana delikatnymi nićmi przeszłości. Bez bólu głowy – w gęstej, pełnej ulgi ciszy własnego umysłu.

Brnęłam dalej i mocniej w zagmatwane wspomnienia babki, zanurzając się w bolesną prawdę i starając się ją za wszelką cenę przyjąć i zrozumieć. Wreszcie dzięki tym kilku urywkom, kadrom minionych wydarzeń, mogłam dokończyć szkic własnej rodziny. Bez najmniejszych obaw mogłam chwycić w palce wyobraźni pędzel i paletę różnorodnych barw, by wypełnić ten obraz kolorami. Miałam niemalże gotowe, skończone dzieło.

Choć bez wątpienia nie sądziłam, że ów rodzinny portret przysporzy mi tylu problemów.

Z pewnością nie śmiałabym osądzać ani babki, ani dziadka. Obydwoje zdobyli się na coś niezwykłego i godnego podziwu, decydując na wspólne życie, bo postanowienie spędzenia wszystkich pozostałych lat z tą jedną, wyjątkową osobą, wydawało mi się aktem bezgranicznej ufności i odwagi. A w tym wszystkim babka pokochała dziadka takim, jakim był, bez wybielania go, bez ukrywania wszelkich jego wad i niedoskonałości, mówiąc otwarcie o nim doktor Fox i Teodorowi Cone. Nie wstydziła się dziadka Roberta, nie uważała go za kogoś gorszego, nie widziała w nim zagrożenia, a jedynie mężczyznę zdolnego do miłości i zasługującego na nią, na tę właśnie miłość.

Byłam niemal pewna, że przewidziała dziadka Roberta tak, jak ja przewidziałam Remusa. Choć nie ujrzałam tego w wizji, przekonanie to umocniły słowa doktor Fox oraz zwyczajne przeczucie. Może miała przebłysk, może ujrzała go we śnie, ale zakochała się w nim, bez względu na to, kim był. Nie ingerowała w przeznaczenie, nie przeciwstawiała mu się, bo wiedziała, czuła, że może doświadczyć czegoś ponadczasowego.

Nie bez powodu byłam wnuczką Inaressy Raven.

Byłyśmy połączone czymś więcej, niż tylko więzami krwi. Nie mogły nas rozdzielić nawet czas i przestrzeń. Nawet śmierć.

Magia między nami była wyjątkowa. Niecodzienna. Wykraczała poza granice rzeczywistości i tego, co mogłam rozumieć i to sprawiało, że czułam niewyobrażalne szczęście i wzruszenie, bo kochałam babcię całym sercem i jeszcze mocniej.

Tak jak ona kochała dziadka Roberta.

Tak jak ja Remusa.

Babcia była wrażliwa na cierpienie i krzywdę ludzi. Ta jej cecha zapewne jeszcze bardziej wyostrzyła jej dar i zacieśniła relację z dziadkiem. Chciała o niego dbać, chciała mu pomagać, ponieważ obydwoje tego potrzebowali. I nie bała się żadnych przeciwności, trwała przy nim nawet podczas jego przemian – nawet wtedy go nie opuściła, mimo iż były straszliwe i niebezpieczne. Była przy nim, wspierała go, a on dzięki temu uwierzył w nich i w samego siebie. Z pomocą doktor Fox i Teodora, dziadek Robert stał się najlepszą wersją siebie.

CLAIR DE LUNE {remus lupin hp ff}Where stories live. Discover now