🌕✨ XXII. Wesołych Weasleyów

2K 112 1.3K
                                    

w tym rozdziale czynię delikatny ukłon w stronę Carlosa Ruiza Zafona i Cmentarza Zapomnianych Książek - najwspanialszego hiszpańskiego pisarza, jakiego było mi dane czytać

część rozdziału sponsoruje musical Mamma Mia oraz nieśmiertelne "Donna and the Dynamos"


Następnego dnia, z samego rana, Tamara wyrwała mnie ze snu i wydawszy polecenie zapakowania sukni od babki, nakreśliła pokrótce plan działania. Wyszłyśmy ubrane w szerokie i ciepłe płaszcze, będące ostatnim krzykiem mody i brodząc w śniegu po łydki, ruszyłyśmy wzgórzem w dół, ku miasteczku, co jakiś czas, ukradkiem, pomagając sobie zaklęciami z zasypaną drogą.

Na miejscu dość długo spacerowałam w sukni po wnętrzu salonu, nie będąc do końca przekonaną co do radykalnych zmian proponowanych przez krawcową. Po raz ostatni przyjrzałam się krytycznym okiem górnej części sukienki, który kobieta planowała przerobić. Jej zdaniem rezygnacja z usztywnionej góry na rzecz muślinowego materiału wraz z doszytą delikatną falbanką byłaby - w moim przypadku - najkorzystniejszym wyjściem.

Nie zamierzałam się z nią spierać, kobieta z powodzeniem prowadziła salon krawiecki od ponad dziesięciu lat w tak wymagającym w kwestii klienteli mieście jak Inverness, jednak tym, co mnie powstrzymywało, był zwyczajny sentyment do poprzedniej wersji sukni. Ostatecznie jednak, po ponad godzinie jęczenia i zawodzenia, poddałam się.

Z pomocą krawcowej wydostałam się ze zwojów tiulu. Wskoczyłam w koszulę i spodnie, poprawiłam włosy, po czym zapłaciwszy właścicielce atelier zaliczkę, pożegnałam ją machnięciem ręki. Kobieta najwyraźniej pozbyła się mnie z zadowoleniem, nie mogąc już dłużej zdzierżyć mojego niezdecydowania.

Tegoroczny przeddzień Wigilii w Inverness tętnił życiem. Miasteczko osnuwała charakterystyczna, północna mgła, domy oraz uliczki zdawały się być rozmyte i wyblakłe, ale w przeciwieństwie do pozostałych dni obfitowało w mugoli. Krążyłyśmy po zatłoczonych chodnikach, a śnieg wirował jak szalony, choć na szczęście był o wiele spokojniejszy niż poprzedniego wieczora.

- Wstąpimy tu na szybką kawę? - Tamara wskazała ręką szyld pobliskiej kawiarni, której nie pamiętałam z wakacji. - Otworzyli ją niedawno i chciałam tu przyjść, ale nigdy nie miałam czasu.

- Pewnie, chodźmy.

W środku było gorąco i duszno. Kilku mugoli siedziało przy niewielkich, okrągłych stolikach, dyskutując między sobą z twardym akcentem. Ruszyłam ku ladzie, zapoznając się po drodze z dużą tablicą menu, zajmującą całą ścianę. Wybrawszy nieśmiertelnie dobre cappuccino, wskoczyłam na wysokie krzesło przy barze i gestem zachęciłam Tamarę do pójścia w moje ślady.

- Dzisiaj pełnia - odezwała się cicho, a ja lakonicznie pokiwałam głową, wpatrując się w olbrzymi automat do mielenia ziaren kawy. - Widziałam, że Nelly była już jakaś bez życia przy jedzeniu.

- Niestety, wszystko ma wpływ na jej samopoczucie. Nawet pora roku.

Musiałam przyznać mojej przyszłej bratowej rację. Nelly zeszła na śniadanie dopiero za trzecim, nieco już groźnie brzmiącym, nawoływaniem taty. Jej twarz była w kolorze pergaminu, a oczy chorobliwie błyszczały, otoczone zaczerwienionymi podkowami przemęczenia i bezsenności. Posłusznie jednak pochłonęła słodkie bułeczki scones z konfiturą morelową i zabrawszy kubek z parującą, cynamonowo-imbirową herbatą oraz wielką porcję Wywaru Tojadowego, wróciła do swojego pokoju.

Bardzo chciałam, by towarzyszyła mnie i Tamarze w dzisiejszej wycieczce do miasteczka i miałam okropne wyrzuty sumienia, wychodząc bez niej, zostawiwszy ją samą, bez siły, w wielkim domu tylko z tatą. Matka wyruszyła bladym świtem do Ministerstwa, a Tom teleportował się na przedostatni, świąteczny dyżur. Praca Tamary była na szczęście tak elastyczna, że dziewczyna mogła dostosować do niej plan dnia, toteż sama wyciągnęła mnie na kilka godzin z domu.

CLAIR DE LUNE {remus lupin hp ff}Dove le storie prendono vita. Scoprilo ora