🌕✨ XL. Wszystko dla miłości

1.5K 105 1.5K
                                    

tu była Vonda Shepard This is Crazy Now (kto pamięta Ally McBeal?) 

~ All of my senses need relief

Looking out to sea, I still believe that you and I were meant to be ~

💫 ✨ 🌑 🌓 🌔 🌕 ✨ 💫

Trzy tygodnie po pełni nadszedł dzień komersu, poprzedzający zakończenie roku szkolnego.

Wszystko zwolniło. Tak, jak trzy tygodnie temu mój świat ucichł, teraz – zwolnił. Chciałam zatrzymać ten dzień na zawsze.

Zachodzące słońce płakało pięknym, głębokim pożegnaniem, a ja znowu czułam więcej. A może – znów – jak wtedy, w sierpniu, najwięcej dostrzegałam, gdy byłam nieszczęśliwa?

Ale nie, tym razem nie chciałam być nieszczęśliwa. Chciałam znowu się uśmiechać, cieszyć z porannej jajecznicy z przyjaciółmi, z rzucanych zaklęć, ze sprzeczek z chłopcami, żartów z Cath, z pełnych dezaprobaty upomnień McGonagall, z tych drobinek kurzu krążących po klasach, po zamku, chciałam po prostu...

Westchnęłam, spoglądając na złożone na udach dłonie i zaczęłam bawić się błękitną szarfą sukienki.

Dziś każdy był ubrany tak, jak chciał. Dziś wszyscy byliśmy odświętni w swój własny, wyjątkowy sposób. Każdy był trochę Gryfonem, Ślizgonem, Puchonem i Krukonem.

Wychował nas Hogwart, byliśmy dziećmi czterech różnych domów – jak bardzo nie utożsamialibyśmy się tylko z jednym, w skrajnych sytuacjach mieliśmy więcej wspólnych cech niż różnych.

Otaczały mnie gromkie, radosne śmiechy. Błonia szkoły opływały w przyjaźń, w rozmowy, w mnóstwo wspomnień i jeszcze więcej planów. Planów, które rysowane były podekscytowanymi spojrzeniami całej pozostałej dwunastki uczniów, mającej już jutro stać się absolwentami Hogwartu.

Stół, zaimprowizowany przez Granta, Timothy'ego i Olivera, uginał się pod ciężarem potraw, przygotowanych przez skrzaty domowe specjalnie na tę okazję. Zaczarowane, magiczne radio wygrywało skoczne, niekiedy nawet premierowe przeboje, niosąc echem głosy piosenkarzy i wprawiając w taneczny nastrój większą część zasiadających przy stole dziewcząt. Czarodziejskie kule, które wyczarowałam razem z Cath, unosiły się nad naszymi głowami, zalewając wszystkie miejsca pastelowymi, przygaszonymi barwami czterech domów. Powietrze pachniało intensywnie kwiatami, które z cieplarni przyniosły Diana i Elena.

I było pięknie. Było wspaniale, było tak domowo, czułam więź ze wszystkimi, którzy mnie otaczali, nawet z tym złośliwym Benem i tą irytującą Rebeccą. Nawet z Penelopą, która nigdy nie trzymała się z nami, bo uważała się za lepszą, bo wolała towarzystwo Percy'ego i innych, poświęconych w całości nauce uczniów. Wychwytywałam tę więź, bo to byłam ja, bo już zawsze miałam czuć mocniej i głębiej.

Nawet, jeśli w ciągu ostatnich tygodni byłam pewna, że wszystkie emocje we mnie usnęły. Odpoczywały. Że nie czułam niczego.

Nie opuszczało mnie wrażenie tęsknoty. Niestałości, nikłości. Tego, że wszystko rozpadało się w powietrzu, że uciekało, że się kończyło. Że było jak mgła, że rozpływało się, wymykało ku górze, ku bezkresowi nieba, poza zasięg moich rąk.

Pogrążyłam się w zadumie, w myślach i zrozumiałam, że nie chciałam rozstawać się z czasem, który dał mi tak wiele dobrego. Który obudził we mnie pewność siebie, nieugiętość, niezależność, który dodał mi sił i rozwinął skrzydła.

CLAIR DE LUNE {remus lupin hp ff}Where stories live. Discover now