Rozdział 35 - Monetowie trzymają się razem.

1.5K 38 44
                                    

Z Dylanem przeleżałam jeszcze dobre pół godziny, zanim zwlekaliśmy się z łóżka. Gdy tylko uwolniłam się z jego objęć, od razu skierowałam się do swojej sypialni, będąc świadoma tykającego zegara, nieubłaganie zabierającego mi czas na wyszykowanie się.

Mój wredny brat zapewnił mnie, że pobudkę bliźniaków bierze na siebie, a ja nie protestowałam, tylko chętnie oddałam mu tę fuchę.

W pokoju zajrzałam do szafy, zastanawiając się nad wyborem stylizacji, która byłaby zarówno ładna, jak i nie narażająca moich braci na stresy związane z jej „nieodpowiednią" długością czy zbyt obcisłym krojem. Zdecydowałam się dlatego na czarne szorty i zielony top, gdyż wolałam się za bardzo nie zgrzać na prażącym od samego rana słońcu. Dobrałam nerkę pod kolor górnej części stroju, którą zawiesiłam sobie przez ramię. Na nadgarstki nałożyłam biżuterię, gdyż rany w dalszym ciągu były widoczne i nie wyglądały ładnie w blasku promieni.

Zwarta i gotowa zeszłam na dół, gdzie - ku mojemu zaskoczeniu - byli wszyscy.
W holu bliźniacy stali, jakby czekali na skazanie, a tata uśmiechnął się pogodnie na mój widok.

- Gotowa? - zagadnął do mnie mile Cam.

- Gotowa. - odparłam i wyszczerzyłam się uroczo, ukazując cały rządek swoich równych zębów.

- Co wy za wycieczkę wymyśliliście. - westchnął zrezygnowany i niezadowolony z naszych planów Tony.

- No właśnie. Nie możemy zostać w domu? - zawtórował mu zaspany Shane, który w chwili, gdy zgromiłam go zdenerwowanym spojrzeniem, przecierał swoje przymknięte oczy.

- Nie, nie możemy. - syknął tata. - Ruszać się, wychodzimy. - zadecydował stanowczo i podszedł do mnie, kładąc swoją ciężką rękę na moich ramionach. Z niemałym entuzjazmem dałam się mu pokierować w stronę wyjścia.

Chłopcy oszczędzili sobie dalszych komentarzy i całe szczęście, że również tych, które atakowałyby mój dzisiejszy strój, nad którym specjalnie dla nich przez dłuższą chwilę się głowiłam.

Przed willą czekał na nas czarny Jeep, do którego po kolei wsiedliśmy. Nawet nie wiem jakim cudem tacie udało się w tak krótkim czasie zorganizować dla nas osobisty transport.

Cam usiadł za kierownicą, na miejscu pasażera zasiadł dumny Dylan, a ja zostałam zmuszona gnieść się pomiędzy naburmuszonymi bliźniakami.

Superowo.

Przez całą drogę rozpierała mnie ekscytacja i ciekawość, dlatego męczyłam uszy ojca ciągłymi pytaniami o cel naszej podróży. Nie doczekałam się odpowiedzi, więc w końcu założyłam ręce na piersi i wgapiałam się w ciszy na mijane budynki.

Jedyną wskazówkę, która musiała mi narazie wystarczyć, stanowiła pewność co do ustronnego i znajdującego się na odludziu miejsca, w które jechaliśmy. Ciągle miałam na uwadze, że tożsamość i istnienie ojca nadal musi pozostać zagadką dla innych ludzi. Wierzyłam, że obiecana niespodzianka będzie jedną z lepszych, ale było mi w tej kwestii tak naprawdę wszystko jedno. Równie dobrze mogłaby być totalnym niewypalem, a w obecności ojca i tak cieszyłabym się z niej jak małe dziecko. Nie ważne gdzie będziemy, ważne, że z Camem, którego przecież tak bardzo nam na codzień brakuje.

W końcu silnik samochodu zgasł, a my zatrzymaliśmy się na jakimś pustkowiu. Przed naszymi oczami rozciągały się wysokie skały wapienne, otoczone z każdej strony bujną zielenią. Na środku rzędu skał znajdował się tunel, będący wąską dróżką w nieznane.

- Wysiadka. - poinformował radośnie Cam.

Wraz z opuszczeniem auta stanęliśmy na przeciw ogromnej formacji. Odniosłam wrażenie, że im dłużej patrzę w górę, tym wyraźniej dostrzegam jej rzeczywisty, pokaźny wzrost. Mogłam stwierdzić, że rosły centralnie przede mną i tylko w moich oczach, sięgając w którymś momencie niemalże bezchmurnego nieba.

Hailie Monet - zaburzenia odżywiania Where stories live. Discover now