Rozdział 38 - Kochanie...

1.6K 50 50
                                    

W końcu nadszedł ten długo wyczekiwany przeze mnie dzień - dzień wypisu ze szpitala.

Z jednej strony nie mogłam się doczekać, by wysunąć nogę poza progi szpitala, ale zaraz potem przypominałam sobie o smutnej prawdzie, która stanowczo hamowała moje szczęście.

Przecież ja nie będę mogła chodzić.

Jeszcze nie teraz

Tylko kiedy?

Ta świadomość bolała inaczej. Inaczej, gdyż wiedziałam, jak teraz będzie wyglądać moje życie i jak uciążliwe ono będzie dla innych, nie tylko dla mnie.

Chociaż wiedziałam, że w domu czeka już na mnie najlepsza opieka pod słońcem, to i tak nie potrafiłam uwierzyć w słowa braci, że „wszystko będzie dobrze". Tyle razy to już słyszałam, a zawsze kończyło się tak samo.

Potyczką, zmieniającą moje życie.

Życie, które i tak nigdy nie było łatwe, szczególnie w ostatnich latach.

- Hailie? - usłyszałam głos Dylana.

- Tak?

- Musimy się powoli zbierać, żeby zdążyć na samolot. - oznajmił, wychylając się zza ściany i kogoś wołając.

Wraz z dniem wypisu, nadszedł też dzień przyspieszonego końca naszych wakacji i powrotu do domu.

Z ojcem nie miałam możliwości się pożegnać inaczej, jak przez telefon, a to kłuło mnie w serce za każdym razem, gdy o tym pomyślałam. Starałam się zrozumieć, że nie mógł mnie odwiedzić w miejscu publicznym, dostępnym tak naprawdę dla każdego, ale i tak zabolało.

Przez najbliższy czas czekała mnie aktywna rehabilitacja i poruszanie się na wózku, co nie napawało optymizmem. Chłopaki starali się mnie pocieszać i zapewniać, że będą się mną zajmować, ale nie było to łatwe, gdy po raz kolejny życie tak boleśnie mnie doświadczało i wystawiało na swoją kolejną, beznadziejną próbę.

Po czterech dniach od wypadku, kręgosłup bolał mnie coraz mniej, co podobno było dobrym znakiem, ale z gipsem na nodze i ręce nie wyglądałam atrakcyjnie.

Widok uśmiechniętego Shane'a dodał nieco pogody mojemu sercu, ale nadal było to za mało.

Za mało pod każdym względem.

- No, mała Halilie. Twoja limuzyna podjechała. - rzucił, trzymając za rączki wózka i podjeżdżając z nim do łóżka, na których czekałam w pozycji półsiedzącej, by nie obciążać kręgosłupa w pełnym siadzie.

- Boże, Shane. Nawet z tego musisz mieć ubaw? - zapytałam z uśmiechem, ale sytuacja ta nie miała dla mnie nic wspólnego z rozbawieniem.

- Oj tam. Chciałem ci trochę humor poprawić, nie obrażaj się już. - puścił mi oczko i uśmiechnął się jeszcze szerzej.

- Dobra, trzeba jej pomóc wstać, chodźcie. - odezwał się Tony, który właśnie wszedł do pomieszczenia.

Na czas nieobecności dwóch najstarszych braci, to właśnie święta trójca miała się mną zająć. Will i Vince musieli załatwić pozostałe formalności, wynikające z załatwiania powrotnego lotu na ostatnią chwilę, dlatego byłam skazana na „opiekę" tej trójki braci.

Już widzę tę ich opiekę.

- Rusz się, Dylan. Użyj chociaż tych mięśni do czegoś, skoro mózgiem nie potrafisz się posługiwać. - odezwał się prześmiewczo Shane, za co oberwał umięśnionym barkiem wrednego brata, który zdążył się już do nas zbliżyć.

Hailie Monet - zaburzenia odżywiania Where stories live. Discover now