Rozdział 48 - Poradzimy sobie z tym

1.2K 48 23
                                    

Siedziałam w toalecie jeszcze przez dłuższą chwilę. Potrzebowałam jej. Musiałam dać sobie czas by ochłonąć i poukładać sobie pewne rzeczy. Ale przede wszystkim musiałam pogodzić się z nową rzeczywistością. I choć znowu okazała się dla mnie nie łatwa, nie mogłam zrobić nic innego, jak tylko się z nią pogodzić.

W końcu skończyły mi się łzy, sprawiając, że nie miałam już czym płakać. Wylałam ich w przeciągu ostatnich minut tak wiele, że nie wiem, czy w najbliższym czasie zawita choćby jedna z nich na mojej twarzy.

Do tego wszystkiego czułam się taka zupełnie bez sił. Jakby moje ciało wcale tak naprawdę nie należało do mnie. Odpadałam. Jeszcze nigdy nie czułam się tak wykończona płaczem.

Dodatkowo odczuwałam, jak leki, które niedawno otrzymałam, zaczynają puszczać. Podbrzusze znowu pobolewało, a ból promieniował znacząco do dolnego odcinka kręgosłupa. Nic przyjemnego.

Kiedy tak siedziałam w kabinie i patrzyłam pusto przed siebie, usłyszałam kroki. Z początku się nimi nie przejęłam, bo przecież znajdowałam się w łazience, w miejscu, gdzie mogłam spotkać jeszcze wielu innych ludzi.

Ale głos, który się za chwilę odezwał, sprawił, że nie miałam już najmniejszych wątpliwości, że to któryś z braci wszedł właśnie do pomieszczenia.

- Hailie? - zapytał niepewnym głosem Dylan. Zdziwiłam się, że poszedł za mną akurat on. Zwykle stronił od stawiania siebie w takiej sytuacji. - Jesteś tu? - zapytał, stojąc centralnie przed kabiną, w której byłam, co wywnioskowałam po zmianie głośności jego tonu.

Przez chwilę biłam się z myślami, czy mu odpowiedzieć, ale doszłam do wniosku, że nie zasłużył na to, by zostać potraktowany ciszą.

- Jestem - wychrypiałam i zaczęłam nerwowo bawić się swoimi palcami.

- Otworzysz mi? - zapytał spokojnym głosem.

- Nie - odpowiedziałam od razu, nie wdając się w szczegóły. Nie miałam siły ani ochoty, by powiedzieć coś więcej.

- Proszę, porozmawiajmy - przekonywał, ale ja wciąż pozostawałam nieugięta.

Czułam się rozdarta. Z jednej strony pragnęłam, by ktoś tak zwyczajnie mnie przytulił i powiedział to głupie „będzie dobrze", a z drugiej - bałam się kolejnego rozczarowania. Obietnicy, która zostałaby złamana szybciej, niż zdążyłaby zostać złożona.

Tak jak od początku postanowiłam, tak też było.

Widziałam od dołu, że Dylan usiadł pod moją kabiną. Co jakiś czas spokojnie do mnie przemawiał, ale ignorowałam go.
Byłam świadoma, że zapewne siedział tu, bo nie chciał zostawiać mnie teraz samej, bojąc się, co głupiego mogłoby przyjść mi do głowy pod wpływem emocji. Ja sama nie byłam teraz siebie pewna. W głowie miałam jeden wielki chaos, którego nie potrafiłam ogarnąć. To wszystko było dla mnie czymś, co zdecydowanie mogłam uznać za zbyt wiele.

Jednak czułam, że mój spokój wielkimi krokami zbliżał się ku końcowi. I nie myliłam się. Wkrótce moje przypuszczenia się potwierdziły. Usłyszałam, jak Dylan wstaje, a kolejne słowa, które dotarły do moich uszu, otrzeźwiły mnie.

- Hailie. Wyjdź proszę.

W tej chwili nie zwlekałam z otwarciem drzwi. Od razu sięgnęłam do nich ręką, choć nie podniosłam się. Czułam się coraz gorzej i fizycznie nie byłabym w stanie tego zrobić.

Gdy drzwi otworzyły się na oścież, ujrzałam dwójkę moich braci. Vince stał tuż obok Dylana, i przyglądał mi się w skupieniu. Wzrok tego drugiego także wyrażał powagę. Nie dopatrzyłam się w nim ani grama drwiny, czy żalu. Bardziej widniała w nich żywa troska, choć tak rzadko w nich bywała.

Hailie Monet - zaburzenia odżywiania Where stories live. Discover now