Rozdział 42 - Mona

1.1K 43 15
                                    

3 miesiące później...

- Hailie, pośpiesz się do cholery jasnej! Zaraz zamkną mi sklepy i gówno kupię, jak będziesz się tak szykować. - krzyknął z dołu Dylan, kiedy to ja stałam przed toaletką, tuszując rzęsy i doprowadzając się do ładu i składu przed imprezą urodzinową w domu Mony.

Tak, wreszcie stałam, nie siedziałam na tym okropnym wózku.

Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo brakowało mi zwykłego, ludzkiego ruchu. Kiedy pierwszy raz, ponad miesiąc temu stanęłam na nogach, myślałam, że ktoś mi je podmienił. Czułam się tak, jakby nie były moje, a należały do zupełnie kogoś innego.

Z czasem nauczyłam się na nowo, choć wciąż ostrożnie, stawiać przed sobą pierwsze, a potem kolejne kroki.

Jedyne, co zdecydowanie było pozytywne w kręgu całego tego powypadkowego zamieszania, była obecność Mai, która tydzień temu wróciła do Francji, pod pretekstem tęsknoty za jej ukochanym Paryżem, ale ja wiedziałam, że w rzeczywistości sama potrzebowała odpoczynku i swego rodzaju resetu, który pozwoliłby żyć jej tak, jak dawniej.

Cieszyłam się, że dała mi nieco swojej pozytywniej energii, która z pewnością pomogła mi przetrwać ten trudny czas.

I gdyby ktoś 2 miesiące temu powiedział mi, że dziś będę stać przed lustrem i robić się na bóstwo
przed impreza u przyjaciółki, wyśmiałabym go i jeszcze pochwaliła za naprawdę wybujałą wyobraźnię.

Ale dziś to nie był sen, tylko jawa.

Prawdziwa rzeczywistość, którą doceniłam dopiero, gdy na chwilę mnie z niej wyrwano i zabrano coś, czego zwykle miałam na codzień pod dostatkiem.

Jedynym minusem i pozostałością po wypadku było to, że nie mogłam nosić butów na obcasie, ale Will kupił mi specjalnie na tą okazję, równie piękne białe tenisówki, idealnie pasujące kolorem do mojej zwiewnej sukienki boho.

Wreszcie mogłam chociaż spróbować żyć tak, jak wcześniej, a może - kto wie - nawet lepiej?

- Już idę! - odkrzyknęłam i prędko zabrałam w rękę kolczyki, których nie zdążyłam już założyć i wpakowałam resztę niezbędnych kosmetyków do torebki.

Ze schodów schodziłam powoli, mimo chęci wkroczenia na żwawy bieg, gdyż Vince bacznie obserwował moje ruchy z dołu, zupełnie tak, jakby planował mnie przyłapać na kolejnym akcie nieostrożności względem niedawnej sytuacji w jakiej się znajdowałam.

Ale nie udało mu się spełnić swojej, zapewne tlącej się w jego głowie wizji sprzedania mi ochrzanu, gdyż w porę go dostrzegłam i zeszłam, wolno i z gracją, niczym dama ze schodków, docierając koniec końców na parter.

Od Vince'a, z zaskoczeniem zebrałam komplement dotyczący mojego wyglądu, a nie reprymendę, w której to bezbłędnie się specjalizował i będącej raczej tym, co spodziewałabym się zebrać w pierwszej kolejności.

Dylan zaś sprzedał mi swój nieco zgryźliwy komentarz dopiero w samochodzie, gdyż widząc jego niepocieszoną minę i zniecierpliwienie, kiedy stał w holu, dały mi jasny znak, że lepiej dla mnie, jak moja jadaczka pozostanie na chwile obecną zamknięta. Jemu chyba nawet nie chciało się otwierać ust, by komentować mnie przy najstarszym bracie, gdyż z pewnością dużo lepsze przytyki zatrzymał dla mnie na czas podróży, kiedy to będziemy tylko w swoim własnym towarzystwie.

Hailie Monet - zaburzenia odżywiania Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz