Rozdział 52 - Głos

935 48 18
                                    

5 miesięcy później...

Terapia i farmakoterapia, którą zalecił psychiatra, przynosiła widoczne efekty. Naprawdę czułam, że powoli wracam do równowagi. Że stopniowo odzyskuje swoje dawne życie. Może nie tak idealne, jakby się mogło wydawać, ale wciąż lepsze od tego, którym żyłam do niedawna.

Dodatkowo relacje z braćmi zaczęły stopniowo wracać do normy. Zależy co dla kogo oznacza to słowo, jednak dla mnie było to otrzymanie od nich więcej swobody i decyzyjności w pewnych kwestiach. Mogłam choć przez chwilę poczuć się jak dorosła, którą od jutra miałam już pełnoprawnie być.

Korzystając zatem ze swoich nowych przywilei, postanowiłam, że moje urodziny zaczniemy świętować już dzień wcześniej i zjemy wspólnie kolację, którą przygotuję dla wszystkich zupełnie sama. Z tego powodu zaoferowałam Eugenie nieco więcej wolnego, na co, dopiero po słuchach namowach, że sobie poradzę, przystała. 

Rozkładając szklanki na stole, przy którym za kilka minut mieliśmy wspólnie usiąść, zastanawiałam się, jak od tego momentu będzie wyglądało moje życie.

Czy kogoś poznam? Czy spotkam na swojej drodze kogoś, kto okaże mi więcej miłości, niż wszyscy ci, którzy do tej pory mnie skrzywdzili?

Ale główna kwestia, która chodziła mi po głowie, dotyczyła mamy. Tego, jak dalej poradzę sobie bez niej w dorosłym życiu. Choć codzienność z braćmi u boku nie dawała mi tak bardzo odczuć jej braku, to nie byłam pewna tego, co będzie, gdy wyjadę na studia. Jak wtedy dam radę bez niej, kiedy będzie naprawdę ciężko?

- Jak ci idzie? - usłyszałam głos tuż nad swoją głową, przez co niemalże podskoczyłam. 

- Nie strasz - szepnęłam pod nosem, jednak Shane musiał to usłyszeć, bo parsknął śmiechem na widok mojej reakcji.

Tak, to zdecydowanie w jego stylu.

Nie odezwałam się więcej, bo nadal czułam, że zanim w pełni wybudzę się z niedawnego transu minie trochę czasu. Odeszłam dlatego od niego o krok i zajęłam się poprawianiem talerzy na stole.

Wszystko było tak naprawdę gotowe. Ja po prostu chciałam zająć czymś ręce, by ukryć ich drżenie.

- Wszystko git? - zapytał nagle, na co spojrzałam na niego z miną wyrażającą dezorientację.

- Tak, a co?

- Nic. Po prostu wydajesz się dziś jakaś nieobecna - zarzucił mi i przyjrzał się uważnie mojej twarzy. - Jakby coś się działo, masz mówić, siostra, pamiętaj - przypomniał i zbliżył się do mnie, po czym zarzucił swoje ramię na moje, i przytulił do siebie mocno.

Przymknęłam powieki na ten gest i nie oponowałam. Czułam się bezpiecznie, jak zawsze w takich chwilach.

- Wiem, wiem - mruknęłam pod nosem, wciąż wdychając zapach jego perfum z czarnej koszuli, którą dziś na siebie włożył.

- A wam nie za dobrze? - zapytał Dylan, który wszedł właśnie do kuchni, po czym rozwalił się na jednym z krzesełek przy stole.

- Na pewno nie tak dobrze, jak tobie z tą twoją Martiną - odpyskował Shane, poruszając przy tym śmiesznie brwiami.

Niedługo potem mnie puścił i sam usiadł przy stole, na którym czekała już kaczka, którą dziś sama przygotowałam. Nie powiem, byłam z siebie naprawdę dumna .

- Osiemnastka - usłyszałam z ust Dylana, który mówiąc to, zwiesił głowę, i pokręcił nią na boki, uśmiechając się przy tym znacząco.

- Dziwne uczucie, no nie? Dopiero co czternaście miała - przyznał mu Shane.

Hailie Monet - zaburzenia odżywiania Nơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ