Czterdzieści dziewięć

6.7K 207 10
                                    

Leon:

Opuściłem budynek szpitalny, a po chwili przede mną pojawił się znajomych samochód Bruna.

- Dzięki stary. - powiedziałem wsiadając do pojazdu.

- Na mnie zawsze możesz liczyć. - odpowiedział i ruszył przed siebie. - I jak z nią?

- Nic się nie dowiedziałem. Nie jestem rodziną, więc nie mam na co liczyć, że mi cokolwiek powiedzą.

- Ale chyba masz prawo wiedzieć. W końcu jesteś ojcem jej córki.

- Gdyby to był takie proste. - odpowiedziałem i oparłem głowę o szybę.

- Gdzie Cię zawieść? - zapytał, gdy zatrzymał się na czerwonym świetle.

- Do mnie. Jeśli możecie zajmujecie się Lili, a ja po nią za jakąś godzinkę wpadnę. Muszę się ogarnąć trochę.

Nie odpowiedział już, a ruszył przed siebie.

- Jeszcze wielkie dzięki. - powiedziałem i wysiadłem z samochodu, który po chwili odjechał.

Znalazłem klucze od mojego apartamentu i wjechałem windą na piętro.

- Dzień dobry już pan wrócił? - zapytała starsza sąsiadka mieszkająca obok mnie.

- Dzień dobry tak wczoraj. - uśmiechnęłem się sztucznie i otworzyłem drzwi wchodząc do środka.

Położyłem klucze na komodzie, gdy nagle zadzwonił mój telefon. Na wyświetlaczu wyświetlił się nie znajomy mi numer, więc odebrałem.

- Pańska narzeczona się obudziła. - powiedziała jakaś kobieta.

- Dziękuję za telefon. - uśmiechnęłem się do telefonu.

- Nie ma za co. - odpowiedziała i się rozłączyła.

Zabrałem klucze od samochodu oraz zamknąłem drzwi. Kilka minut później byłem już przed pojazdem, do którego wsiadłem i odjechałem szybko jak to możliwe.

- Kurwa! - przeklnąłem, gdy samochody przede mną się zatrzymały na czerwonym świetle.

W międzyczasie zadzwoniłem do Mariki by jej wszystko powiedzieć. Po kilku sygnałach usłyszałem jej głos.

- Jedziesz już po Lili? - zapytała.

- Nam do Ciebie prośbę. Czy mogłabyś się jeszcze przez najbliższe kilka godzin się nią zająć? Kate się wybudziła i chciałbym z nią posiedzieć, by nie była sama.

- Jasne. Później mi opowiesz co z nią.

- Dzięki.

Jeszcze chwilę wynieśliśmy kilka słów, po czym zaparkowałem jak najbliżej wejścia szpitalnego. Od razu w pośpiechu popędziłem w stronę sali brunetki mijając pacjentów, pielęgniarki i lekarzy. Idąc już odpowiednim korytarzem, gdzie znajdują się drzwi od sali Kate na krześle obok nich zauważyłem znajomą mi osobę. To ten frajer Alan. Ale po chuj on tu przyszedł? Będąc już bliżej zacząłem konwersacje.

- Co tu robisz? - zapytałem na co on podniósł głowę do góry napotykając na drodze mój wzrok przez co wymieniliśmy spojrzenia.

- Siedzę jak nie widać. - zaśmiał się.

- Nie zbliżaj się do Kate, ani Lily, bo inaczej twoja rodzinka ucierpi. - warknełem w jego kierunku.

- Odbiorę wam prawa rodzicielskie do Lili, a później odbiorę Ci Kate. - wstał pewny siebie z krzesła.

- Radził bym Ci nic nie robić w tym kierunku, bo jak widzisz ostatnie dwa tygodnie wywiozłem je jak najdalej od Ciebie.

- A teraz Kate przez Ciebie walczy o życie. - chciał mnie chyba przestraszyć tymi słowami, ale ja się nie dam.

- Właśnie dostałem telefon, że się obudziła. - uśmiechnęłem się fałszywie.

- Chyba nie zostałeś poinformowany do końca co się z nią dzieje.

Otworzyłem drzwi od jej sali, a dokoła jej łóżka stało mnóstwo lekarzy i pielęgniarek.

- Co się dzieje? - zapytałem jedną z pielęgniarek i podeszłem bliżej.

- Proszę wyjść. - powiedziała do mnie i wyprowadziła mnie z sali.

- Kurwa! - wydarłem się na cały korytarz i z całej siły uderzyłem w ścianę na przeciwko.

Mała Księżniczka [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now