Rozdział 5 | Alea iacta est*

1.6K 227 186
                                    

Było już po dwunastej, gdy Natalie się obudziła.

Od razu dotknęła palcami swojej chudej szyi, szukając głębokiego cięcia, przez które dzień wcześniej wykrwawiała się na ulicy. Nic jednak nie poczuła, żadnego strupa, jakby nigdy się nie stało.

"Czy to mi się śniło" – pomyślała.Nie pamiętała swojej drogi do domu. "Czy ja coś jarałam i o tym zapomniałam?"

Dziewczyna powoli podniosła się do siadu, niepewnie rozglądając się po swoim pokoju. Wszystko wyglądało normalnie. Małe pomieszczenie, na końcu pierwszego piętra nie uległo zmianie. Te same szare ściany, porozrzucane, brudne ubrania, których nigdy nie chciało jej się sprzątać i kolekcja pustych butelek po różnorakich napojach, głównie energetycznych, na biurku. Nic się nie zmieniło.

Natalie uśmiechnęła się. "Muszę ogarnąć skąd wczoraj wytrzasnęłam towar. Był zajebisty" – pomyślała, wstając z łóżka.

Skierowała kroki do łazienki, znajdującej się naprzeciwko jej pokoju. Kiedy zapaliła światło i spojrzała w lustro, zamarła. Miała kruczoczarne włosy.

– Co? – wymamrotała, widząc czarne kosmyki związane w wysoką kitkę. – Jeszcze wczoraj były jasne. Jestem tego w stu procentach pewna...

Przez chwilę myślała, czy pod wpływem nie naszło ją i nie poszła na żywioł przefarbować włosy, lecz nie chciała w to wierzyć. W końcu czarnym gardziła odkąd pamięta, uważała, że kolor złożony ze wszystkich innych nie jest godzien jej uwagi. Uwielbiała za to czerwony i gdyby była pijana lub naćpana, pewnie skończyłaby z czerwonymi włosami.

Nie czarnymi.

Nagle usłyszała kroki, ktoś szedł w jej stronę.

Wzdrygnęła się, wiedziała, że to nie jest nikt z jej rodziców, ponieważ oboje byli od tygodnia w delegacji, a wrócić mieli dopiero za parę dni. Przez chwilę myślała, że to jakiś złodziej, który planuje splądrować jej mieszkanie, bo wczoraj nie zamknęła drzwi wejściowych.

Odrzuciła tę możliwość, gdy ten obcy zapukał do drzwi łazienkowych.

– Można? – Usłyszała niski, ponury głos, przez który włosy jej się zjeżyły na karku. Słyszała go już wcześniej. To był ten demon, którego spotkała w zeszły wieczór i o którym myślała, że jest tylko wytworem jej wyobraźni.

On istniał naprawdę.

***

Łowcy demonów do przemieszczania się między kontynentami używali specjalnych, magicznych portali.

Jednak każde użycie portalu było ściśle rejestrowane i sprawdzane. Trzeba było dokładnie określić po co i dlaczego chce się użyć portalu, a później zdać dokładny raport z przebiegu misji.

Kłamstwo dotyczące swojego celu mogło zabójcę demonów słono kosztować, zwłaszcza jeśli wyruszał na łowy na własną rękę.

Caitlyn nie lubiła być kontrolowana, zwłaszcza jeśli robiła coś nie do końca zgodnego z prawem zabójców. W końcu pomaganie młodym czarodziejom, którzy współpracują z demonami nie jest zbytnio zgodne z ideologią ludzi, którzy te diabły eksterminują.

Dlatego też zrezygnowała z użycia portalu jako środka transportu, zamiast tego zdecydowała się na bardziej przyziemny sposób – poleciała samolotem. Ale nie zwykłą, ekonomiczną linią, tylko najdroższą z możliwych, a że zabukowała bilet na ostatnią chwilę, kosztowało ją to jeszcze więcej. Jednak ją to nie obchodziło, w końcu za wszystko i tak zapłacił Anthony Widower, a raczej jego karta, w którą posiadanie kobieta weszła trzy lata temu, o czym do dziś mężczyzna się nie dowiedział, nie ufał nowoczesnym technologiom, przez co zdecydowanie wolał płacić w gotówce. Konto w banku również niechętnie się zgodził założyć, zmusiły go do tego wymagania stanowe związane z prowadzeniem własnej działalności. Oczywiście wszystkie formalności załatwiała za niego Izzy, która, mając jakoś dziesięć tysięcy lat więcej od czarodzieja, była bardziej obyta we współczesnej technologii.

Pamiętaj o śmierciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz