Rozdział 32 | Że ty nie wstydzisz się oddychać

728 105 63
                                    

– Kurwa – wysyczał Peter. – Mam przejebane.

Furia, jaka ogarnęła mężczyznę po tym, gdy zobaczył w salonie policyjny obrys zwłok, była nie do opisania. Wyniszczała go od środka, pożerała go. Sprawiała, że chciał wrzeszczeć, wyklinając boga.

Jednak nie był w stanie. Zamiast tego jedynie usiadł na podłodze, obok białego malowidła, i westchnął, chowając głowę w dłoniach.

– Czyli już zawsze będę demonem – wymamrotał. – Nie, żebym nie brał takiej sytuacji pod uwagę, ale i tak.

Madeline była ważną częścią jego planu, tylko dzięki niej po zabiciu mordercy Peter ponownie mógłby stać się człowiekiem. Martwym człowiekiem, ale wciąż człowiekiem. Dzięki rytuałowi zbawienia miałby szansę na spokojne życie wieczne, a teraz został skazany na wieczne potępienie.

Mimo tego wszystkiego i tak nie żałował decyzji, którą podjął dziesięć lat temu, a której skutki ponosił po dziś dzień.

– Jeśli dzięki temu Caitlyn i Alexander będą bezpieczni, to mogę spłonąć w wiecznym ogniu – powiedział, wstając. Udał się do skrytki, gdzie Madeline trzymała jego prochy, całe szczęście policja ich nie znalazła, a następnie zabrał je ze sobą. – Alex... boli mnie serce, że nie mogłem mu powiedzieć prawdy, że nie mogłem z nim dłużej rozmawiać... – szepnął do siebie, przymykając powieki. Oczami wyobraźni wrócił do minionych czasów, gdzie jego życie było szczęśliwe. Do czasów, które spędził z Alexandrem.

Po chwili otworzył oczy, biorąc głęboki oddech, odwrócił się na pięcie i wyszedł z mieszkania wiedźmy. Nie musiał się martwić tym, że zostawił jakieś ślady, ponieważ demony nie mają linii papilarnych.

Wychodząc z jej domu, nie odwrócił się. Nie zapłakał. Zrozumiał, że zostawia za sobą całą swoją przeszłość, że nie ma drogi powrotnej.

Że ma przed sobą tylko jeden cel.

Zakończyć to wszystko.

***

Peter myślał, że odpowiedzialny za śmierć Madeline był ten sam człowiek, który i jego pozbawił życia dziesięć lat temu. Jednakże nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo się myli, w końcu nie przypuszczał, że ktoś jeszcze pociąga za sznurki w tej maskaradzie.

Lawrence, zły scenarzysta tego przedstawienia, aktualnie opuścił swoje biuro, tym razem bez towarzystwa Jasmine, w celu napicia się odrobiny dobrego alkoholu. Był dopiero kwadrans po szesnastej, ale większość pubów w mieście już pracowała, chociaż nie było w nich zbyt wielu ludzi.

Lawrence mógł się upić w o wiele tańszy sposób, po prostu pijąc krew jakiegoś pijanego człowieka, ale mężczyzna preferował jednak zrobienie tego wykwintniej. Poza tym przeczuwał, że pewien jegomość będzie chciał się z nim spotkać, a bar mógłby być idealnym miejscem do rozmów, zwłaszcza takich poruszających nadnaturalne tematy.

W końcu zawsze wszystko można zwalić na alkohol.

– Że ty nie wstydzisz się oddychać – powiedział mężczyzna, który nagle pojawił się za nim. Na sobie miał długi płaszcz, a na głowie wciśnięty kapelusz, którym zasłaniał swoje oczy. – Zgniły bękarcie.

Lawrence nie odwrócił się, ale na jego twarzy pojawił się delikatny, przemiły uśmiech. Jeden z takich, które ludzie mają w zwyczaju pokazywać swoim ukochanym osobom.

– Ciebie również bardzo miło jest mi widzieć. – Wampir wziął łyk wódki. – Belzebubie.

Sał za nim Belzebub, książę piekieł, „Władca złych duchów", a także ojciec Madeline.

Pamiętaj o śmierciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz