Rozdział 22 | Sit tibi terra levis***

1K 151 129
                                    

Kiedy Caitlyn poszła, czy może raczej pojechała na rozmowę z królową elfów, Anthony Widower miał sen. Przyśniły mu się wydarzenia sprzed dwudziestu lat. Czarodziej miał wtedy prawie siedem lat. Było to na miesiąc przed niebezpieczną misją, na którą wyruszył jego ojciec i którą przypłacił życiem.

Trwała zima, dlatego ogrzewał się przy kominku, siedząc na wielkim, czerwonym dywanie w swoim domu rodzinnym. Bawił się zabawkami, podczas gdy pilnująca go matka dziergała na drutach szal. Starsza z sióstr Anthony'ego spała w kojcu, który znajdował się w rogu pomieszczenia, a młodsza wciąż była w łonie matki – nie dane jej było nigdy poznać ojca.

Anthony miło wspominał tamte czasy, przed śmiercią jego ojca wszystko w życiu młodego czarodzieja było idealne.

No prawie.

Tamtego zimowego dnia, kiedy jego matka skończyła szalik, zawołała młodego chłopca do siebie.

– Tak, matko? – zwrócił się do niej z grzecznością Anthony, którego dobrych manier uczono od najmłodszych lat. – Czego sobie życzysz, matko? – zapytał, przysiadając na oparciu starego fotela.

– Chciałam cię poinformować o zaręczynach, które właśnie zatwierdził twój ojciec – odpowiedziała mu z tym szacunkiem matka.

Anthony był naprawdę do niej podobny pod każdym względem. Miał takie same ciemne blond włosy, piękne, duże, szmaragdowe oczy, delikatną, jasną cerą oraz mały, zadziorny nosek. Cechował się też tym samym spokojem i świadomością o swojej własnej wartości, lecz te cechy pojawiły się u niego zdecydowanie później. Wtedy, gdy miał te niecałe siedem lat, zachowywał się tak samo, jak każdy dzieciak, chciał się bawić i przez zabawę poznawać świat, chociaż ograniczały go zasady savoir vivre'u, to i tak nie powstrzymywało go od tego. Przynajmniej gdy matka nie patrzyła...

– Zaręczynach? – Anthony przechylił głowę, nie rozumiejąc, o co chodzi. – Czyich?

– Twoich. – Matka uśmiechnęła się.

– Moich? – Chłopiec zrobił nietęgą minę. – Matko, czy nie powinno być tak, że bierzemy ślub tylko z osobą, którą kochamy?

– Nie bój się, mój drogi. Na pewno ją pokochasz. – Kobieta przymrużyła oczy.

– Nawet jej nie znam, matko. – Anthony chociaż był za młody, by wszystko zrozumieć, to nie był zadowolony z takiego obrotu zdarzeń.

– Poznasz ją. Niedługo. A gdy ją poznasz, to na pewno ją pokochasz, a później będziecie żyć długo i szczęśliwie.

– Ufam ci, matko, masz zawsze rację, matko.

– Cieszę się, że się ze mną zgadzasz, mój drogi. – Kobieta westchnęła. – Mam nadzieję, że nie przyniesiesz mi wstydu jak Alexander Archer swojej rodzinie. – Z twarzy zszedł jej uśmiech.

– Kto? – Chłopiec pierwszy raz usłyszał to nazwisko.

– Pewien czarodziej, który wdał się w obrzydliwy związek. Nikt, o którego musisz się martwić.

– Obrzydliwy związek? – Anthony był dzieckiem. Ciekawym świata i niepotrafiącym powstrzymać się przed zadawaniem pytań.

– Z mężczyzną, mój drogi. Alexander Archer wdał się w związek z mężczyzną, co jest obrzydliwe same w sobie. Mam nadzieję, że tobie nigdy nie przyjdzie coś takiego do głowy, mój drogi.

– Nie przyjdzie, matko.

– Od razu lżej mi na sercu, mój drogi. – Na jej twarzy ponownie pojawił się uśmiech, który chwilę później zastąpiony został wykrzywieniem, jakby kobieta poczuła zapach śmierdzącej skarpety. Matka Anthony'ego słynęła ze swojej przesadnej gestykulacji. – Poza tym ten cały Alexander nie cudzołożył z byle jakim mężczyzną! Tylko z Peterem Sprenger! Możesz sobie to wyobrazić, mój drogi? Jak bardzo można nie mieć honoru! – Kobieta nie kryła swojego oburzenia, którego nie rozumiał Anthony. Chłopiec nie słyszał nigdy wcześniej o Peterze Sprenger, albo słyszał, lecz nic o nim nie pamiętał.

Pamiętaj o śmierciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz