Rozdział 39 | Wszystko będzie dobrze

473 63 47
                                    

Lawrence poszerzył swój uśmiech. Nawet gdy z jego ust popłynęła stróżka ciemnoczerwonej, pozbawionej tlenu krwi, nie przestawał się uśmiechać. To był kolejny z mitów o wampirach, w ich żyłach również płynęła krew, ale bardzo powoli, przez co praktycznie nigdy się nie oczyszczała i zawsze miała brunatną, prawie że czarną barwę. Wampirza krew miała niesamowite właściwości lecznicze i była bardzo droga na czarnym rynku, lecz była również niebezpiecznym lekarstwem. Jeśli umarłeś, mając ją w swoich żyłach, to na zawsze stawałeś się jednym z nich.

– Oja, oja... naprawdę interesuje mnie, kim ty jesteś – powiedział Lawrence, kompletnie ignorując fakt, że Peter właśnie szykował się do kolejnego, szybkiego ciosu. – Pachniesz jak ona, więc wziąłem cię za nią. Ale nie jesteś nią... – Mężczyzna zrobił szybki unik, ostrze łowcy demonów ledwo drasnęło go o milimetry. Nadal nie przestawał gadać: – Mimo tego również próbujesz mnie zabić... Wiesz? To nudne, że zamiast wygrać grę próbujesz się pozbyć kluczowego gracza!

– O czym ty, człowieku, pierdolisz – syknął Peter, zamachując się nożem raz jeszcze, tym razem udało mu się przeciąć jasną, praktycznie białą skórę wampira, na której szybko pojawiła się kolejna czerwona smuga krwi. – Nie współpracuję z Caitlyn, przyszedłem odesłać cię do piekła z prywatnych powodów.

– Prywatnych powodów? Jakie Sprenger może mieć prywatne powody? – Zaśmiał się Lawrence, a następnie znowu zrobił gładki unik przed ciosem ze strony Petera.

– Powiedziałem już, zakończę twoją krucjatę, że odeślę cię z powrotem.

Mężczyzna był śmiertelnie poważny, naprawdę chciał zabić wampira.

– Ale dlaczego? Skoro Caitlyn cię o to nie prosiła?

– Jak to dlaczego? – Kolejny cios. – Czy muszą być jakieś powody do usunięcia niebezpieczeństwa z tej planety?

Lawrence zamrugał.

– Niebezpieczeństwa? Kto ci powiedział, że jestem niebezpieczny?

– A czy to ważne? – Tym razem Peter uśmiechnął się. Kolejny cios ostrza znowu drasnął wampira. Lawrence nieźle walczył, ale to Peter wiedział, jak zabijać. Poza tym tylko on miał ostrze niwelujące magię.

– Muszę coś potwierdzić. – Lawrence odsunął się i przyjrzał się mężczyźnie stojącym przed nim. Z twarzy przypominał on Caitlyn Sprenger, lecz z całej reszty wyglądał jak najbardziej typowy demon. W dodatku miał wrażenie, że gdzieś go już widział, w innym miejscu niż wtedy, gdy przypadkiem na siebie wpadli. Wampir tego nie potrafił zrozumieć, więc zapytał: – Jak się nazywasz?

– A po co ci to wiedzieć? – syknął i znowu zaatakował.

Lawrence zrobił unik, po czym raz jeszcze przyjrzał się mężczyźnie. Nie rozumiał, dlaczego dopiero teraz czuł od niego zapach zbliżony do Caitlyn. Przecież gdy wtedy się spotkali, nie pachnął podobnie. A ludzki zapach się nie zmienia, jest jak odciski palców, jak kod DNA, przypisany przy urodzeniu, wieczny.

Może to przez to, że ma czarną broń Sprengerów? Nie, na tak małym nożyku to niemożliwe, żeby osiadł tak silny odór.

Lawrence zrobił kolejny unik. Styl walki również zgadzał się ze stylem, w jakim walczył ród Sprenger. Dziki, nieokiełznany, pewny siebie, skuteczny. Wampir widział już go wiele razy, chociaż wraz z wiekami trochę się on zmieniał, to wciąż miał tą swoją charakterystyczną werwę.

Przecież cała jej rodzina jest martwa, więc kim on...?

***

– Mówiłam ci już, że chyba mamy bardzo mocno przejebane? – spytała Izzy, spoglądając na Anthony'ego spode łba. – Jeśli nie, to teraz mówię.

Pamiętaj o śmierciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz