Rozdział 19 | Napić się?! O dziesiątej rano?!

1.1K 180 99
                                    

Shiki powoli usiadł na szpitalnym stołku, obok łóżka, na którym leżała Natalie. Mężczyzna nie był świadom tego, ile czasu spędził już w tym pokoju, wpatrując się w ciągle nieprzytomną nastolatkę. Księżyc wisiał już wysoko na niebie, dając jedyne źródło światła w pomieszczeniu. Demon spojrzał na niego smętnie, marszcząc brwi. Nie była to pełnia, lecz pierwsza kwarta, ale to właśnie mu się nie podobało.

Następna pełnia wypadnie drugiego października... Jeśli dobrze liczę, pełnia będzie też w Halloween - pomyślał, wzdychając.

Chociaż na pierwszy rzut oka nie było tego po nim widać, bardzo denerwował się nadchodzącą pełnią w święto zmarłych. Pełnia tego dnia mogła wiele namieszać, sprowadzić na Ziemię wiele złego, lecz Shiki nie miał już czasu o tym myśleć, gdyż nagle usłyszał cichy jęk dochodzący z łóżka. Mężczyzna od razu poderwał się na równe nogi, zdezorientowany, niespodziewanie usłyszał cichy szept półprzytomnej Natalie:

- Mama...? Mamo, czy to ty? - wyjąkała. - Proszę, zostań... zostań ze mną... nie... idź - dodała, lecz zaraz po tym znowu zapadła w głęboki sen, przez co Shiki nie zdążył jej odpowiedzieć.

Demon niepewnie się do niej zbliżył i z pewną dozą nieznanej wcześniej dla niego wrażliwości położył dłoń na jej głowie, po czym delikatnie zmierzwił jej włosy. Nie wiedział, co przyśniło się Natalie. Lecz mógł wyczuć, że nie było to nic przyjemnego, chociażby przez pot, który spływał z jej czoła czy też przez to, jak jej całe ciało drżało.

- Spokojnie, panienko - wymamrotał, chociaż wiedział, że dziewczyna nie mogła go usłyszeć. - Spokojnie... - Cofnął dłoń i odwrócił wzrok.

Raz jeszcze spojrzał na księżyc.

***

Gdy nastał poranek, Matthew jak zwykle pojechał do pracy. Poprzedniego dnia zrobił wszystko, by poprawnie zabezpieczyć czwarte zwłoki, które trafiły do policyjnego prosektorium.

Chociaż miał wrażenie, że za tym zabójstwem stał ktoś inny i że tym razem trup nie zniknie jakby za pomocą zaklęcia, to i tak wolał chuchać na zimne. I tak miał o wiele lepsze zadanie niż Cassandra, która po powiadomieniu rodziców Michaela Smitha, musiała się zająć rodzicielami Martina DeVine. To było aż nadto dla tej wrażliwej kobiety, lecz i tak nie chciała pomocy. Uważała, że najlepiej będzie, jak zajmie się tym sama.

Wolała, by ci rodzice nie musieli rozmawiać z Rooseveltem, który podczas pracy jest zimny jak lód i za nic ma ludzką tragedię. Nawet najgorsza zbrodnia nie była w stanie sprawić na nim najmniejszego wrażenia.

Cass, chociaż nie mówiła tego głośno, uważała, że ta jego wrodzona oziębłość i zbyt wielki dystans były jednymi z czynników jego problemów w życiu prywatnym.

Kobieta nie wiedziała, że mężczyzna miał w zwyczaju cierpieć w samotności, tak jak wtedy, gdy upił się do nieprzytomności, gdy uświadomił sobie, że jego małżeństwo jest skończone.

- Matthew, poczekaj. - Detektywa w przejściu zatrzymał kapitan. - Muszę ci o czymś powiedzieć...

- Nie mów, że mamy kolejne ciało? - Westchnął, krzyżując ręce na piersi. Nie wyglądał na zszokowanego, trudno z jego twarzy było wyczytać jakiekolwiek emocje, prócz znudzenia.

- Dzięki bogu*, nie tym razem - odpowiedział mu kapitan, marszcząc brwi. - Za to mamy zgoła inny problem.

Matt spojrzał na kapitana, unosząc jedną brew ku górze.

Kapitan, a dokładniej Nick Ryan, który, choć niedawno skończył czterdzieści siedem lat, wyglądał na podstarzałego, zmęczonego życiem człowieka. Długoletni staż w policji odcisnął na nim piętno. Włosy, które kiedyś najprawdopodobniej były kruczoczarne, zaczynały już siwieć, powoli całe stawały się jasnoszare, a gdzieniegdzie widać już było przebłyski białych kosmyków. Jednak najbardziej jego zmęczenie było widać w brązowych oczach, które spoglądały na wszystko ze smutkiem i żalem.

Pamiętaj o śmierciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz