8. | Nie odbierzesz mi ich |

6.5K 423 88
                                    

— Obawiam się, że nie mogę do tego dopuścić, Adrienie Agreste.

Adrien usłyszał głos, który z pewnością nie należał do jego przyjaciela. Odwrócił się gwałtownie na krześle i zobaczył przed sobą postać dobrze zbudowanego, wysokiego mężczyzny o przeszywającym, niebieskim spojrzeniu. Odcień jego tęczówek nie był ciepły jak fiołkowe oczy Marinette. Spojrzenie, którym obrzucał Adriena było stalowo-błękitne i świdrujące na wskroś.

— Luka Couffaine — wysyczał przez zaciśnięte zęby. Wiele lat temu znał Lukę i zawsze uważał go za osobę przyjaźnie nastawioną. Wiedział, że chłopak był zauroczony w Marinette, ale nigdy nie traktował go jako rywala, wręcz przeciwnie, uważał, że łączą ich koleżeńskie relacje. W tej chwili jednak postawa starszego z mężczyzn nie wskazywała na to, że jest w najmniejszym stopniu przyjaźnie nastawiony wobec blondyna.

— Kopę lat Agreste. Ile to lat się nie widzieliśmy? Pięć? Minęło jak jeden dzień. Siemasz Skorupiak! — przywitał się z Nino, podając mu rękę na przywitanie. Mulat chętnie odwzajemnił ten gest, przyciągnął go do siebie i poklepał po plecach.

— Proszę, proszę, kto zawitał w nasze skromne progi? Co u ciebie gadzino? — zaczepił gitarzystę wesoło, ruchem głowy zapraszając go do stolika.

Adrien, podczas tej krótkiej wymiany uprzejmości między mężczyznami zauważył, że są ze sobą w bliskich relacjach.

W takim razie 2:0 Couffaine. Zagarnąłeś sobie nie tylko moją miłość, moje dziecko, ale i mojego przyjaciela — pomyślał blondyn.

Jego rozmyślania przerwał dzwonek telefonu Nino.

— Sorki, ale żona się niecierpliwi. Sami rozumiecie, nie chcę jej denerwować, szczególnie teraz, kiedy jest w ciąży. Muszę spadać. Widzimy się na dniach. Narka! — pożegnał się i w pośpiechu wstał z krzesła.

— Oczywiście, że rozumiemy Nino. W końcu bycie ojcem to odpowiedzialne zadanie. Masz czas się teraz do niego przygotować, wspierać swoją ukochaną w tym trudnym okresie — wycedził z fałszywym uśmiechem i nieudawanym sarkazmem Couffaine. — Twoja obecność jest dla niej teraz nieoceniona i będzie nieoceniona jeszcze bardziej, kiedy wasze dziecko przyjdzie już na świat. Ech, cudowny czas. Kiedy przypomnę sobie te wszystkie przygotowania, urządzanie pokoiku, zakupy przed pojawieniem się Emmy na świecie... Coś pięknego.

Choć Luka kierował swoje słowa do Nino, Adrien zauważył, że kątem oka spogląda na jego reakcję. Adrien wziął głęboki oddech i policzył do dziesięciu. Kiedy mulat już na dobre zniknął z ich pola widzenia, blondyn zwrócił się do Luki:

— Więc wróciłeś z trasy koncertowej? Podobno długo cię nie było w Paryżu.

Niebieskooki obrzucił go tylko pogardliwym spojrzeniem i ironicznym uśmiechem, co sprawiło, że na skroni Adriena pojawił się pulsujący ze złości punkt. Blondyn przyjrzał się swojemu rozmówcy. Luka miał teraz 27 lat. Był umięśniony i ubrany, jak przystało na gwiazdę rocka, ewentualnie szefa gangu motocyklowego. Jego ciemne włosy nadal miały niebieskie końcówki, choć było ich znacznie mniej. W tej chwili na włosach mężczyzny przeważał jego naturalny, ciemny kolor.

Luka uśmiechnął się ironicznie i usiadł na miejscu, gdzie wcześniej siedział Nino. Wyciągnął paczkę czerwonych Marlboro, odpalił jednego papierosa i zaciągnął się nim głęboko. Po raz kolejny obdarzył blondyna pogardliwym spojrzeniem, po czym odezwał się:

— Nie sil się na uprzejmości. Dobrze wiem, kim jesteś — odparł cierpko. — W przeciwieństwie do mojej biednej, nieświadomej Nettie, ja wiedziałem od początku. Jestem lepszy w czytaniu ludzi od was wszystkich. Zawsze to potrafiłem. Od zawsze wiedziałem o tożsamości mojej Marinette. Słyszałem tę samą melodię za każdym razem, gdy byłem blisko niej i blisko Biedronki —
brunet spojrzał na Adriena poprzez przymrużone oczy i dodał — jesteś tchórzem. Nic tego nie zmieni.

Po raz kolejny zaciągnął się papierosem, strzepnął popiół do popielniczki i kontynuował – Myślisz, że miałeś w życiu przesrane? Bogaty gówniarz, którego jedynym problemem było to, że ma za dużo zajęć i tatuś nie pozwala mu spotykać się z przyjaciółmi. Oprócz tego miałeś wszystko – miłość Marinette, pieniądze, dom, perspektywy. A co miałem ja? Moją gitarę. To wszystko.

Adrien postanowił nie przerywać swojemu rozmówcy, choć wszystko się w nim gotowało, widząc jego nonszalancką postawę i słysząc te wszystkie bzdury kierowane w jego stronę.

— Kiedy ty pozowałeś do zdjęć to z prawej, to z lewej strony, ewentualnie skakałeś po paryskich dachach, ja pomagałem matce w utrzymywaniu naszej łajby. Straciłeś matkę, okej, a ja straciłem ojca. Tylko że on nie zmarł na żadną chorobę. Zachlał się na śmierć. Matka sfiksowała, mieszkaliśmy na rozpadającym się statku, a ja z dnia na dzień musiałem stać się ojcem dla Juleki i wsparciem dla matki. Całe dnie zapieprzałem, żebyśmy mieli co włożyć do gęby, a wieczorami chodziłem do szkoły. Na szczęście pojawiła się moja słodka Marinette... jedyny jasny punkt w tym moim zasranym życiu. Zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia. Ja zobaczyłem w niej to, czego ty nie widziałeś, a mimo to ona wolała ciebie. I żyłem z tym. Byłem przy niej, dla niej. Później sam ułatwiłeś mi zadanie i usunąłeś się dobrowolnie, co było mi bardzo na rękę.
Żeby było jasne, Agreste. Kocham Marinette, a Emma to moja córka. Nie twoja. Nie jesteś jej tatą. Co najwyżej ojcem, dawcą spermy. Na pewno nie tatą — skwitował dobitnie, po czym wstał i energicznie zadusił resztę papierosa w popielniczce. — Każdy potrafi zrobić dzieciaka. Nie każdy umie się nim zająć, pokochać. Pamiętaj, nigdy nie nadrobisz tych lat, kiedy cię nie było z Emmą. Nigdy. A Marinette... zadaje się z tobą z litości. Naopowiadałeś jej tych wszystkich ckliwych historyjek o tym, jaki to jesteś pokrzywdzony przez los i dlatego się z tobą spotyka. Kiedy tylko dowie się, że to ty jesteś tym dupkiem w lateksie, znienawidzi cię.
A teraz zapamiętaj sobie raz na zawsze: ona jest moja. Ona i Emma to moja rodzina, nie twoja. Nie odbierzesz mi ich, bądź tego pewien, zadbam o to.

W miejscu, w którym przed chwilą stał Luka, było już pusto. Adrien chciał coś odpowiedzieć, jednak ilość alkoholu zawarta w jego krwi sprawiła, że nie mógł wydusić z siebie słowa. Zacisnął tylko ręce w pięści w bojowym geście.

Kiedy zdał sobie sprawę z tego, że nawet nie próbował się wybronić, natychmiast chwiejnym krokiem wybiegł przed klub, jednak po muzyku, został już tylko ryk silnika motoru, który niósł się jeszcze długo, przedzierając się przez ciszę nocy, która spowijała centrum Paryża.


Trylogia szczęścia część 2: Kiedyś będziemy szczęśliwiWhere stories live. Discover now