10. | Kości zostały rzucone |

6.2K 425 55
                                    

— Stuk, puk! Można?

W szklanych drzwiach pracowni Marinette pojawiła się sylwetka Adriena. Wyglądał jak młody bóg, zupełnie nie przypominał tego obrazu nędzy i rozpaczy, z którym kobieta zetknęła się kilka tygodni temu. Były model ubrany był w szary, obcisły golf, który doskonale podkreślał jego muskulaturę. Marinette zauważyła z resztą, że blondyn wyjątkowo dobrze wygląda w szarym. Ten kolor podkreślał jego szmaragdowe oczy. Przez chwilę ten widok wyrwał ją z rozmyślań, w których była pochłonięta jeszcze chwilę temu. Od pocałunku z Luką minęły dwa dni, a ona czuła się, jakby los postanowił drwić sobie z niej na każdym kroku, kiedy tylko zaczynała wspominać to wydarzenie. Za każdym razem, gdy próbowała odtworzyć w swojej głowie chwilę, kiedy wargi jej i Luki spotkały się ze sobą, wyobraźnia ukazywała jej obraz wyżej wspomnianego blondyna. Teraz gdy znów próbowała skupić się i przypomnieć sobie ten moment, w zaciszu swojej pracowni, w przerwie pomiędzy szukaniem swoich ostatnich szkiców, w jej biurze pojawił się nikt inny jak tylko sam Agreste junior. Cholernie przystojny Agreste junior.

Młody mężczyzna zauważył, że myśli projektantki zupełnie mijają się w tej chwili z jej bytem tu i teraz, więc postawił na biurku dwa brązowe, papierowe kubki, podszedł do dziewczyny i znienacka podniósł ją do góry w stylu panny młodej, kręcąc się przy tym w kółko i krzycząc: 

Ziemia do Marinette!

Po chwili całe trzecie piętro biurowca wypełniło się śmiechem tej dwójki. Kiedy ciemnowłosa skończyła zapewniać swojego towarzysza, że wróciła do świata żywych, ten odstawił ją na ziemię i powiedział:

— Przyniosłem dziś Frappuccino. Nie chcę, żebyś znowu poparzyła sobie język, tym bardziej że może ci się niebawem przydać — zawołał wesoło, stawiając na biurku papierowy kubek.

— ADRIEN! — warknęła, piorunując go wzrokiem, po czym spłonęła żywym rumieńcem. Mężczyzna na początku nie wiedział, skąd wynikała taka gwałtowna reakcja swojej asystentki, jednak kiedy to sobie w końcu uświadomił, zaczął się taić ze śmiechu, trzymając się za bok, co miało mu pomóc pozbyć się ataku kolki.

— Wy-wybacz Marinette, już się nie śmieję, przysięgam! — wydusił z siebie, z trudem tłumiąc śmiech. — Nie miałem na myśli nic zdrożnego. Nie, żebym miał coś przeciwko twojemu językowi — mówiąc to, uniósł brwi do góry. — Chodziło mi raczej o to, że będzie ci potrzebny, do przeprowadzenia ważnej rozmowy biznesowej.

— Ach, no tak, wybacz Adrien. Ostatnio nie jestem sobą. Nie wiem, dlaczego wyobraziłam sobie, że możesz mieć co innego na myśli. Nie gniewaj się — mówiąc to, uciekała wzrokiem od swojego rozmówcy jak tylko mogła, co nie umknęło jego uwadze.

— Naprawdę Mari, to ja bardzo przepraszam. Nie powinienem tak reagować, nie chciałem sprawić ci przykrości swoim śmiechem. Kurczę, nadal jestem tak beznadziejny w kontaktach międzyludzkich, jak pierwszego dnia szkoły, kiedy zatrzasnęłaś sobie mój parasol na głowie — stwierdził zgodnie z prawdą.
Na wspomnienie tamtej chwili, ciemnowłosa uśmiechnęła się smutno i chwyciła z biurka swój kubek.

— To nie jest twoja wina. To znaczy, nie jestem smutna, z tego powodu, że zacząłeś się śmiać. Na dobrą sprawę, ja wcale nie jestem smutna. Jestem... zdezorientowana — wyznała, skubiąc z uporem maniaka wystający z kubeczka fragment tektury. — Po pierwsze moje życie prywatne to istna katastrofa, po drugie, zgubiłam nowe projekty. Wszystkie. Co do sztuki. Miałam je na biurku, a one po prostu sobie poszły.

— Jeśli chodzi o twoje projekty... — zaczął niepewnie, drapiąc się jedną ręką po karku — czy jeśli okaże się, że ktoś je zabrał, czysto hipotetycznie... ale zrobił to w dobrej wierze, to nie uznasz tego za kradzież? — spytał, patrząc błagalnie w jej kierunku, na co, na twarzy Marinette pojawiło się jeszcze większe zdezorientowanie niż jeszcze chwilę temu.

— Tylko po co komuś moje bazgroły? To nie były nawet projekty, tylko szkice. Kto mógł je zabrać i po co?

— Te twoje „bazgroły" możesz od dziś nazywać swoją własną kolekcją — stwierdził z uśmiechem. — Oczywiście trzeba jeszcze je dopracować, wymagają szlifu i doboru odpowiednich kolorów i tkanin, ale... możesz już oficjalnie myśleć nad nazwą swojej pierwszej, autorskiej kolekcji ubrań dla marki Gabriel — mówiąc to, opierał się nonszalancko o blat biurka i popijał swoją kawę w taki sposób, jakby właśnie przedstawiał Marinette, co ma zamiar zjeść dziś na kolację.

Tymczasem młoda projektantka aż otworzyła oczy ze zdumienia i gwałtownie usiadła na swoim obrotowym taborecie, który znajdował się obok blatu roboczego z maszyną do szycia. Wpatrywała się w swojego przełożonego z taką miną, jakby przed chwilą powiedział jej, że na Polach Elizejskich wylądował statek kosmiczny, a jego załoga je właśnie frytki z jego ojcem w pobliskim McDonald's.

— Adrien, o czym ty mówisz? — wysapała, z trudem łapiąc powietrze. Nagle poczuła, że obraz przed jej oczami zaczął tracić ostrość. Widząc to, blondyn uklęknął przed nią, chwycił ją za obie dłonie i powiedział:

— Jesteś nieoszlifowanym diamentem, Marinette. Koniec ze szkicowaniem do szuflady. Koniec z przypisywaniem sobie twoich sukcesów przez innych projektantów z firmy. Nikt więcej nie będzie się podpisywał pod twoimi pracami. Masz niesamowity talent. Zawsze go miałaś i teraz ja chcę pokazać go całemu światu. Chcę, żebyś wydała swoją linię ubrań dla naszej firmy. Z całą otoczką temu towarzyszącą. Chcę, żebyś miała swój własny pokaz, na którym będziesz gwiazdą. Chcę, żebyś miała swoje afterparty, na którym największe znakomitości z całego Paryża, będą gratulowały ci sukcesu. Wiesz dlaczego? Bo na to zasługujesz, Marinette Dupain-Cheng.

 Marinette poczuła, jak z jej oczu płyną łzy szczęścia. Nadal nie dowierzała w to, co przed chwilą usłyszała. Widząc to, Adrien przytulił ją i zaczął gładzić jej włosy, co sprawiło, że rozkleiła się jeszcze bardziej i zaczęła łkać w jego umięśniony tors.

— Dziękuję. Dziękuję. Tak bardzo dziękuję ci za tą szansę. Obiecuję, że cię nie zawiodę — wyszeptała, przełykając łzy. Nagle, wciąż wtulona w blondyna, podniosła swoje zapłakane fiołkowe oczy do góry i spojrzała na niego pytającym wzrokiem, który były model zrozumiał bez słów.

— Mój ojciec o wszystkim wie i popiera mnie w stu procentach. Widział twoje szkice. Zaprasza nas dziś wieczorem do swojej posiadłości na spotkanie. Emma również jest zaproszona, więc nie musisz szukać jej na dziś opiekunki — odparł z uśmiechem.
Blondyn ponownie zatopił swoją twarz w ciemnych włosach, chcąc napawać się tą chwilą szczęścia jak najdłużej, jednak dziwne uczucie niepokoju w jego klatce piersiowej przypomniało mu o tym, że gdy wszedł do biura, kobieta była zamyślona i wyraźnie czymś przybita, w związku z czym postanowił na moment odsunąć się od niej i zapytać, o co chodziło. — Mari, kiedy tu przyszedłem wydawało mi się, że coś cię trapi. Coś innego, niż to, że zaginęły twoje szkice. Byłaś nieobecna. Czy coś się stało?

Dziewczyna westchnęła z bezsilności, po czym podeszła do okna i zamilkła na chwilę, zbierając myśli. Z ogromnej euforii jej emocje znów stoczyły się do wielkiej konsternacji. Postanowiła jednak, że może jeśli podzieli się swoimi troskami z przyjacielem, będzie jej łatwiej przez to przejść. Być może on jej coś doradzi?

— Chodzi o Lukę — odparła smutno. — Był u mnie ostatnio i pocałował mnie, a ja mu na to pozwoliłam.

Adrien poczuł się, jakby dostał w twarz. A więc ten pajac faktycznie zrobi wszystko, żeby wejść mu w paradę i nie miał zamiaru tracić przy tym czasu.

W takim razie kości zostały rzucone.


Trylogia szczęścia część 2: Kiedyś będziemy szczęśliwiWhere stories live. Discover now