11. | Droga do miłości |

6.2K 424 86
                                    

Małe paluszki rytmicznie wystukiwały tylko sobie znaną melodię, uderzając o blat swojego biurka, na którym leżał misternie zwinięty rysunek, przewiązany zieloną kokardką, dodatkowo oznaczony krzywymi literami "EMMA". Dziewczynka westchnęła, zabrała swoje dzieło w rączki i poszła w kierunku aneksu kuchennego, gdzie stała jej mama, ubrana w kremową, luźną koszulę i pudrowo różowe, eleganckie rurki oraz buty na wysokim obcasie. Nagle kobieta poczuła, jak w zgięciu jej kolan, obejmują ją małe rączki i gdy spuściła wzrok, ujrzała parę wpatrujących się w nią, intensywnie zielonych oczu.

— Mamusiu, kiedy przyjedzie po nas wujek? Nie mogę się doczekać, aż pojedziemy do wujka Gabriela. Dawno go nie widziałam i bardzo za nim tęsknię. O tak mocno! — mówiąc to, dziewczynka rozłożyła swoje drobne ramionka najszerzej, jak tylko potrafiła. — Narysowałam dla niego ładny rysunek, żeby się uśmiechnął i spakowałam jeszcze dla niego moją ulubioną czekoladkę, bo mówiłaś, że jak ktoś się mało uśmiecha, to musi zjeść sobie kawałek czekolady — dodała z szerokim uśmiechem.

Marinette spojrzała na swoją córeczkę z miłością, kucnęła przed nią, przytuliła ją mocno i pocałowała ją w czubek jasnowłosej główki. Zdała sobie sprawę, że pomimo tego, w jakich warunkach wychowuje się Emma, ta mała niezwykła istotka ma niesamowicie czyste serce i potrafi dostrzegać zalety nawet w ludziach, w których inni nie widzą nic wartościowego. Poniekąd przypominała jej Adriena, który mimo tego, że wcześnie stracił matkę, a wychowywał się w domu, w którym częściej widywał swojego ochroniarza, niż własnego ojca, zawsze był pełen empatii, życzliwości i dostrzegał zalety nawet w kimś takim jak Chloe.

— Tak bardzo cię kocham, mój mały, dzielny kocie. Jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało, wiesz? — szepnęła w jej blond włoski, raz jeszcze ją przytulając, kiedy nagle w całym mieszkaniu rozległ się dzwonek do drzwi.

— Ja otworzę, ja! To na pewno wujcio Adrien! — pisnęła podekscytowana i pędem pobiegła do drzwi. Kiedy je otworzyła, Marinette od razu wiedziała, że Emma miała rację, bo w przedpokoju natychmiast rozległ się jej śmiech i odgłosy niekończących się buziaków, jakimi obdarowywała Adriena.

Gdy mężczyzna wszedł do salonu, niosąc uśmiechniętą Emmę na rękach, Marinette spojrzała na nich rozmarzonym wzrokiem i uśmiechnęła się delikatnie. Wyglądali jak ojciec i córka. Ich podobieństwo było porażające. Wiele osób na świecie ma zielone oczy, ale Emma i Adrien mieli identyczny, szmaragdowy odcień tęczówki. Włosy Adriena i włosy jej córki, która siedziała w tej chwili u niego na barana i przytulała się do czubka jego głowy, były w identycznym, ciepłym odcieniu blondu. Poza tym mieli ze sobą niezwykłą więź, którą zbudowali ze sobą niemal natychmiast. Kilka tygodni temu, Adrien był w USA, a Emma nie wiedziała o jego istnieniu. W tej chwili ta dwójka wyglądała, jakby znali się od zawsze i nie potrafili wyobrazić sobie życia bez siebie. Zresztą Marinette musiała się w końcu przyznać przed sobą, że i ona nie zamknęła nigdy do końca rozdziału pod tytułem Adrien Agreste, w swoim życiu.

Z rozmyślań wyrwał ją głos blondyna, który sprowadził Emmę na dół, pocałował Marinette w policzek na powitanie i szarmancko podał jej swoją rękę, by mogła ją ująć.

— To jak drogie panie? Gotowe na odwiedziny u starego Gabrysia? — zapytał z cieniem uśmiechu.

Emma szybko chwyciła swój obrazek, włożyła go ostrożnie do plecaka, puściła oczko do Tikki i Plagga, którzy jak zwykle dyskretnie towarzyszyli jej we wszystkich podróżach i chwyciła swoją małą rączką, dłoń Marinette.

Adrien już wcześniej przełożył fotelik Emmy z Mini Coopera do swojego auta, więc gdy dotarli na parking, otworzył drzwi, bezpiecznie usadził dziewczynkę na swoim miejscu i zapiął jej pas.

— No, no, Panie Agreste. Gdybym wiedziała, że wozi się pan taką furą, chyba poprosiłabym, żeby codziennie rano woził mnie pan do pracy — zaczepiła go Marinette, opierając się o maskę czarnego samochodu.

Adrien zbliżył się do niej i szepnął jej do ucha czarującym tonem:

— Nie widzę problemu panno Dupain-Cheng. Mogę być pani osobistym szoferem, wozić panią do pracy, a tę małą damę do przedszkola. Mogę również jeździć z panią na zakupy, do kina i na plac zabaw. Cała przyjemność po mojej stronie.

Marinette poczuła, jak kolana uginają się pod nią pod wpływem jego głosu oraz zapachu perfum, jakich użył. Postanowiła nie ciągnąć tej rozmowy, bo nagle cała pewność siebie, jaką miała jeszcze chwilę temu, pękła niczym bańka mydlana.
Wsiedli więc do samochodu, zapięli pasy, a Adrien ruszył. Kiedy jechali, w radio leciała akurat piosenka „Every Little Thing She Does Is Magic" i okazało się, że jest to ulubiona piosenka zarówno Emmy, jak i Adriena, więc Marinette oglądała z szerokim uśmiechem popisy wokalne swoich towarzyszy.

Trylogia szczęścia część 2: Kiedyś będziemy szczęśliwiOnde histórias criam vida. Descubra agora