23. | Wielki dzień |

5.6K 403 201
                                    

— Może nałożę jeszcze trochę pudru? Jak się zestresuję, to zacznę się świecić jak kula dyskotekowa w przeciągu pierwszych dziesięciu minut. Właściwie to ja już się stresuję — motała się Marinette, wymachując pędzlem do makijażu na lewo i prawo. — Co ja właściwie mam powiedzieć? W tym całym ferworze nie wymyśliłam nawet sensownej przemowy. Nic, kompletnie. To będzie katastrofa, kompletna katastrofa!

— Mamusiu, spokojnie! Będzie dobrze, zobaczysz — zapewniła ją Emma, z uroczym uśmiechem. — Wujcio Adrien też nie wiedział dzisiaj w przedszkolu, o czym ma mówić, a poradził sobie super! Teraz wszystkie dzieci zazdroszczą mi, że moja mama jest najlepszą projektantką na świecie!

— O czym ty mówisz, kotku? Wujek Adrien był u ciebie w przedszkolu? Przecież dzisiaj miał cię odebrać wujek Nino — spytała skonsternowana.

— Tak, ale wujek przyszedł do mnie na dzień kariery! Opowiedział wszystkim dzieciom o twojej pracy, było super! A potem mnie zabrał ze sobą i pojechaliśmy... pojechaliśmy na lody!


— Dzień kariery? Emma, dlaczego ja nic nie wiedziałam? — jęknęła, zdając sobie sprawę, że znów nawaliła w byciu rodzicem. — Kochanie, nic mi nie powiedziałaś... Poza tym, jakie lody? Jest za zimno na lody, pochorujesz się! Muszę sobie porozmawiać z wujkiem.

Emma podrapała się lewą rączką po karku, w geście zdenerwowania, tak jak zazwyczaj robił to Adrien i roześmiała się nerwowo.


— Powiedziałam lody? Nie, to zupełnie nie były lody! To były... takie... ciepłe lody! Tak, ciepłe lody! W sumie to nawet bardziej były takie gofry niż lody — roześmiała się nerwowo, starając się ukryć swoje kłamstewko.

— Coś kręcisz, moja droga. Masz z wujkiem przede mną jakieś tajemnice, hmm? — roześmiała się i pocałowała dziewczynkę w czubek głowy. — Chodź tu, mały kłamczuszku. Ciebie też trzeba upiększyć.

Po chwili Emma była ubrana w czarną bluzeczkę z cekinami oraz tiulową spódniczkę tutu w limonkowym kolorze. Marinette zebrała jej jasne włoski, w wysoki kok, w którym wyglądała jak profesjonalna baletnica.

— Moja śliczna córeczka — wetchnęła z zachwytem, przyglądając się rozpromienionej buźce Emmy. — Cieszę się, że cię mam. Mam nadzieję, że po dzisiejszym wieczorze wszystko się zmieni i będziemy miały dla siebie więcej czasu. Bardzo cię kocham i strasznie tęskniłam za tobą przez ostatnie tygodnie.

Dziewczynka przytuliła mamę swoimi małymi rączkami i popatrzyła ze zrozumieniem w jej oczy, trzymając mocno jej dłonie.

— Wujek Adrien też nas mocno kocha — odparła z uśmiechem. — Wszystko będzie dobrze. Jesteś najlepszą mamą na świecie. Bardzo mocno cię kocham, ale... jak wrócimy do domku, będę mogła założyć mój kombinezonik z Czarnym Kotem? Nie lubię spódniczek mamusiu...


— Umowa stoi! A jutro obydwie spędzimy cały dzień w piżamach tak jak dawniej w każdy weekend. Kupimy sobie lody ciasteczkowe i będziemy oglądały Czarodziejkę z Księżyca.

— Brzmi jak plan! — zawołała, przybijając swojej mamie piątkę małą rączką, po czym obydwie przytuliły się do siebie, czerpiąc z tej chwili jak najwięcej. Całej sytuacji, przyglądał się stojący od dłuższej chwili w drzwiach Adrien.


— Moje Panie widzę już gotowe do wielkiego wydarzenia. Marinette... Wyglądasz... obłędnie — skwitował, nie kryjąc zachwytu.

Kobieta niemal natychmiast spłonęła rumieńcem. Adrien natomiast podszedł do niej, podał jej dłoń i obrócił wokół własnej osi, powodując, że dół jej czarnej, koronkowej sukni zaczął się obracać razem z nią i falować. Gdy Marinette ponownie wróciła w objęcia blondyna, ten skradł jej szybki pocałunek i wyciągnął w jej kierunku rękę, zapraszając ją, by złapała go w zgięciu łokcia. W tym samym momencie, do garderoby weszła Sabine, ubrana w tradycyjne, chińskie quipao.

Trylogia szczęścia część 2: Kiedyś będziemy szczęśliwiWhere stories live. Discover now