31. | A jeśli ją stracę... |

5.5K 403 87
                                    

Marinette upadła na kolana, otoczona kłębami dymu, który pomimo jej usilnych prób wdzierał się coraz mocniej w jej płuca, powodując, że z minuty na minutę traciła świadomość tego, co dzieje się wokół niej. Ostatnią rzeczą, jaką zrobiła, było przekręcenie pierścienia, znajdującego się na jej palcu i wywołanie czarnego kwami.

— Ratuj Emmę — wyrzuciła, z trudem łapiąc powietrze.

— Marinette, a ty? — spytało z troską kwami, rozglądając się nerwowo dookoła.

— Leć! Nie ma czasu do stracenia! Ratuj moje dziecko, Plagg!

Stworzonko zniknęło w okamgnieniu, natomiast Marinette nie mogła już dłużej walczyć z brakiem tlenu. Poddała się.

***

Adrien oglądał jakiś słaby, brytyjski teleturniej w telewizji i kończył wypakowywać swoją walizkę do hotelowej szafy, gdy zmaterializował się przed nim Plagg. Kwami miało wymalowane na pyszczku szczere przerażenie, a jego wielkie, zielone oczy wpatrywały się w swojego właściciela ze smutkiem, gdy podleciał na wysokość jego wzroku i podał mu pierścień.

— Ratuj je! Musimy się spieszyć, nim będzie za późno. O ile... o ile już nie jest za późno.

Serce Adriena waliło jak oszalałe, ale nie zadawał więcej pytań. Natychmiast wypowiedział słowa transformacji i rzucił się pędem w kierunku loftu. Im bliżej znajdował się budynku, tym wyraźniej widział unoszące się nad nim kłęby dymu i słyszał dźwięki syren. Strażacy mieli widoczne problemy, żeby dostać się do budynku, ponieważ ogień rozprzestrzeniał się zbyt szybko.

— Nie, nie, nie! Tylko nie to! — powtarzał jak mantrę, zbliżając się do epicentrum pożaru. Niewiele myśląc, odszukał wzrokiem jedyne, otwarte okno w budynku. Gdy wskoczył przez nie, został otoczony przez kłęby dymu. W pomieszczeniu nie było ognia, jednak sam dym był na tyle niebezpieczny, że nikt nie powinien przebywać w jego otoczeniu dłużej niż kilka minut. Czarny Kot poczuł, jak oczy zachodzą mu mgłą, a z jego płuc wydobywa się głośny, urywany kaszel. Mimo to natychmiast zaczął energicznie odganiać dym sprzed swojej twarzy za pomocą kija.

Emma siedziała skulona, pod ścianą w kącie sypialni i przyciskała zapłakaną twarzyczkę do swoich kolan. Była tak sparaliżowana ze strachu, że nie mogła się ruszyć ani wydobyć z siebie słowa. Gdy zbliżył się do niej, zobaczył, że dziewczynka przyciska do siebie kurczowo coś, co po bliższym spojrzeniu okazało się szkatułką z miraculami. Widząc swoją córeczkę, Adrien nachylił się w jej kierunku i natychmiast wziął ją na ręce. Emma cały czas zaciskając małe rączki na szkatułce, podniosła nieobecny wzrok do góry i uśmiechnęła się słabo.

— Czarny Kocie... Wiedziałam, że po mnie przyjdziesz. Jesteś w końcu najlepszym bohaterem... Proszę, uratuj moją mamusię...

Po tych słowach dziewczynka straciła przytomność, a Adrien zaczął potrząsać nerwowo jej bezwładnym ciałkiem. Na próżno. Natychmiast rzucił się przez otwarte okno, lądując tuż przy karetce pogotowia, która czekała tam, aż strażacy wydobędą kogoś z płonącego budynku. Błyskawicznie podał nieprzytomną dziewczynkę bardzo zdziwionemu ratownikowi medycznemu i rzucił mu przelotem:

— Żyje. Błagam, ratujcie ją. W budynku jest jeszcze jedna osoba, idę po nią.

Za plecami usłyszał tylko krzyk jednego ze strażaków, który stanowczo protestował i zabraniał mu wchodzić do budynku, który w tej chwili groził już zawaleniem. Zdeterminowany superbohater puścił jednak tę uwagę mimo uszu i natychmiast wskoczył ponownie do sypialni, przez otwarte okno. Ogień znajdował się wszędzie. Jedyną szansą było zburzenie jednej ze ścian, by dostać się do salonu, gdzie prawdopodobnie mogła znajdować się Marinette.

— Kotaklizm!

Ściana zamieniła się w gruz i pył pod wpływem jego dotyku, a Czarny Kot poczuł, jak każda część jego ciała zaczyna go palić pod wpływem wysokiej temperatury, znajdującej się w pomieszczeniu. Rozejrzał się nerwowo po salonie. Ciało Marinette leżało niedaleko zniszczonej ściany. Na szczęście znajdowała się daleko od otaczającego pomieszczenie ognia, jednak była nieprzytomna, co z pewnością było skutkiem wypalenia tlenu wokół niej. Natychmiast ujął jej kruche ciało w ramiona i wyskoczył tą samą drogą, którą znalazł się w mieszkaniu. Gdy tylko oddał ją w ręce ratowników, zniknął na moment za pobliskim drzewem, by przejść przemianę zwrotną.

W ostatniej chwili zdążył wbiec do otwartych jeszcze drzwi karetki, w której znajdowała się Marinette. W środku panowało zamieszanie i nerwowa atmosfera. Kilkoro ratowników podawało sobie różne przyrządy i w pocie czoła starali się ją uratować. Adrien spojrzał na przyrząd, który trzymał jeden z nich i poczuł, jak jego oczy zachodzą łzami.

— Przepraszam, ale nie może pan tu przebywać, przeszkadza pan ratownikom w akcji — odezwał się nagle stanowczy, choć uprzejmy głos jednej z ratowniczek, która wypchnęła go delikatnym ruchem ręki na zewnątrz.

— Jestem ich rodziną. Jestem... jestem jej narzeczonym. Ojcem dziewczynki z pożaru. Boże... co wy jej robicie? Marinette! Marinette! Co oni jej robią?! — pytał nerwowo, nie kontrolując ani łez, które spływały po okopconej twarzy, tworząc ciemne strugi z sadzy, ani donośnych szlochów, które potrząsały jego ciałem w spazmach.

— Proszę pana, robimy co w naszej mocy. Proszę nie przeszkadzać. Jeśli tylko uda nam się ustabilizować jej stan, będzie pan mógł pojechać z nami do szpitala. Dotarły do nas informacje, że pańska córeczka jest w dobrym stanie. Teraz musimy się skupić na ratowaniu pana narzeczonej. Proszę... naprawdę, nie pomaga pan tutaj swoją obecnością.

— Marinette! Ona jest w ciąży! — krzyczał, na przemian chowając twarz w dłoniach i wyrywając włosy z głowy.

— Claire, jedziemy. Robi się groźnie. Parametry tragiczne, saturacja spada! — głos jednego z ratowników tłukł się echem po głowie Adriena, rozrywając jego serce na strzępy.

— Marinette, błagam, nie zostawiaj mnie! Nie zostawiaj mnie...

To nie mogło się tak skończyć. Już raz przeżył żałobę po swojej ukochanej, wiedział, że nie przeżyje tego po raz drugi. Ona musi żyć. Musi. Nie mógł jej stracić, teraz gdy już zaczynał mieć nadzieję, że wszystko jakoś się ułoży.
Opierał się o drzwi karetki, a wszystko działo się w jego oczach jak w zwolnionym tempie. Marinette stawała się coraz bardziej blada, a ratownicy coraz bardziej wyczerpani nierówną walką z jej losem. Wtedy blondyn kątem oka zauważył, że w uszach dziewczyny tkwią znajome kolczyki. Opanował swój oddech i wyciągnął przed siebie dłoń, na której tkwił pierścień Czarnego Kota, gdy uświadomił sobie coś bardzo ważnego. Był w stanie zapłacić każdą cenę za życie Marinette.

— A Jeśli ją stracę... Jeśli się nie uda... Nie zawaham się. Połączę kolczyki i pierścień. Wypowiem życzenie. Zrobię to.

Obiecałem ci Marinette, kiedyś będziemy szczęśliwi...



Trylogia szczęścia część 2: Kiedyś będziemy szczęśliwiWhere stories live. Discover now