Rozdział 56

328 38 1
                                    


Resztki mojego zdrowego rozsądku krzyczały z głębi mojej głowy, że propozycja Lucyfera może okazać się jedynie podstępem, ale coś innego podpowiadało mi, że powinnam się zgodzić. Nie mogłam jednak przystać na wszystko od tak. Musiałam mieć, jakąś pewność, a przynajmniej jej cień.

– Obiecujesz, że jeśli się zgodzę, po wszystkim odejdziesz i zostawisz ludzi w spokoju? Nie będziesz już szukał zemsty ani na nich, ani na moich przyjaciołach? – zwróciłam się do niego.

Szatan odsunął się ode mnie na wyciągnięcie ręki.

– Obiecuję ci to. Nie mam już sił na to, by szukać sprawiedliwości tam, gdzie nigdy jej nie znajdę. To nie wy jesteście winni, tylko mój ojciec – odparł.

Westchnęłam i zagryzłam wargę, zastanawiając się, czy dobrze zrobię, jeśli pozwolę szatanowi zawładnąć swoim czasem, by ten mógł udowodnić mi to, co chciał. Jednak myśl o tym, że tak mogłoby się to wszystko zakończyć, była zbyt kusząca.

– W takim razie, czego ode mnie oczekujesz? – zagadnęłam.

Lucyfer zapatrzył się w przestrzeń ponad moją głową. Jego twarz wyrażała zamyślenie. Było to nieco dziwne, bo zazwyczaj był ironiczny lub agresywny, ale nigdy tak spokojny.

– Na początek, proponuję zmianę scenerii – rzucił.

Nie do końca zrozumiałam, o co mu chodzi.

– Jak to? – zapytałam, chcąc się dowiedzieć.

Lucyfer posłał mi szeroki uśmiech, za którym kryło się jednak trochę ironii.

– Ufasz mi? – rzucił, unosząc brew, ale jego usta wciąż się śmiały.

– Żartujesz? Oczywiście, że ci nie ufam – odparłam.

Szatan pokręcił głową w rozbawieniu.

– W takim razie, będziesz musiała, bo to ja teraz decyduję – dodał, a po chwili znów znalazł się tuż obok mnie.

Jego zachowanie zbiło mnie z tropu, więc byłam wystraszona, gdy poczułam że jego dłonie spoczywają na moich policzkach.

– Co ty wyprawiasz? – pisnęłam.

– Zamknij oczy – rzucił, ignorując mój strach.

Nie chciałam znów z nim walczyć, ale bałam się tego, co za chwilę się stanie, więc próbowałam oswobodzić się od jego bliskości. On jednak, nie pozwolił mi na to i zbliżył się do mnie jeszcze bardziej, blokując mi jakąkolwiek drogę ucieczki.

– Nic ci nie zrobię, ale musisz przywyknąć do myśli, że to ja będę teraz rozdawał karty. Obiecuję, że nic ci nie grozi, ale pozwól mi postąpić tak, jak ja chcę. Tylko wtedy pokażę ci, kim naprawdę jestem – wyjaśnił.

Kilka chwil zajęło mi przetrawienie tego, że sama zgodziłam się na to, by to Lucyfer robił to, co uważa za słuszne i mimo, iż moje myśli wzywały mnie do ucieczki, zapanowałam nad sobą i skinęłam mu głową, co znów wywołało u niego uśmiech.

– Więc, zamknij oczy – ponowił polecenie.

Tym razem, nie walczyłam, a jedynie wykonałam prośbę. Oczekiwałam, że stanie się coś nieprzewidzianego, że zostanę zaatakowana lub coś podobnego, jednak nie poczułam nic. Wydawało mi się nawet, że wciąż tkwimy w opuszczonej części ogrodu, odgrodzeni od postronnych obserwatorów. Jednak, kiedy ponownie otworzyłam oczy, ku mojemu całkowitemu zdumieniu, nie rozpoznałam otoczenia. Wokół nas wciąż było wiele drzew, ale panowała noc. Niebo nad naszymi głowami, było pokryte szeregiem gwiazd, ale było ich tak wiele i były tak wyraźne, że zdawało mi się, że to niemożliwe, by niebo było tak przejrzyste.

Testament: Ostateczne spotkanieWhere stories live. Discover now