Czułam dezorientację, ale jej powodem nie było piekło samo w sobie, ale fakt, że podczas przenoszenia, nie poczułam zupełnie nic. Spodziewałam się bólu, strachu i wrzasków, a to było, jak zaśnięcie. Nie wiadomo jak i kiedy. Ostrożnie rozejrzałam się wokół siebie. Krajobraz był skąpy, bo oprócz ciemnogranatowego nieba, usianego gęstymi chmurami, przede mną rozpościerała się jedynie spowita w mroku powierzchnia, która z braku wody popękała w wielu miejscach. Na horyzoncie zaś, majaczyło mi kilka wysuszonych i wygiętych nienaturalnie drzew, gdzie każde z nich pozbawione było jakiegokolwiek listowia. Jednak, nie to było najgorsze. Najgorszy był fakt, że czułam się jak w próżni. Nie słyszałam żadnych dźwięków i nie czułam wiatru. Nawet sama dla siebie, byłam nierealna, a każdy mój ruch, wydawał się być bezszelestny i pozbawiony, jakiejkolwiek żywotności. Wrażenie było ciężkie do opisania i bardzo nieprzyjemne, a głucha cisza, wręcz dzwoniła w uszach. Nie wiedząc, w którą stronę iść, znów się rozejrzałam i w którąkolwiek ze stron nie spojrzałam, każda była taka sama. Niczym lustrzane odbicie. Uznałam więc, że pójdę w dowolną, bo nie widziałam innej możliwości. Stawiałam krok za krokiem, starając się nie myśleć o upływie czasu. W zamian, skupiłam się na własnej fizjologii i ze zdumieniem odkryłam, że będąc tu, nie czułam głodu, temperatury czy jakiegokolwiek innego uczucia fizycznego, którego doświadczałam codziennie, żyjąc na ziemi. To akurat, było dobrą wiadomością, zważywszy na fakt, że ziemska minuta, miała mi się tu ciągnąć latami. Jak miałabym odnaleźć Lucyfera, skoro co chwilę, czułabym potrzeby własnego ciała. Jedynym negatywnym skutkiem przebywania tu, było odczuwanie psychicznego zmęczenia. Niby Hakael ostrzegał mnie przed tym, ale spodziewałam się raczej fizycznego poczucia zmęczenia. Psychiczne, było jeszcze gorsze.
Po wędrówce, która dla mnie trwała co najmniej kilka dni, obejrzałam się za siebie. Od miejsca z którego ruszyłam, do punktu w którym stałam, dzieliło mnie jedynie kilka metrów, a ja miałam wrażenie, jakbym przemierzyła już kilkaset kilometrów. W takim tempie, moja podróż mogła trwać jeszcze kilka wieków. Było to przygnębiające, ale starałam się nie poddawać, przypominając sobie, że poddasze opuściłam, zaledwie kilka sekund temu. Tym sposobem, stawiałam kolejne kroki, rozglądając się co chwilę, by nie przeoczyć niczego. Jednak krajobraz w dalszym ciągu się nie zmieniał. Nawet zawieszone nad moją głową ołowiane chmury, zdawały się sterczeć wciąż w tym samym miejscu. Każdy centymetr był dla mnie harówką, która zdawała się nie mieć końca. Jednak parłam na przód, wiedząc że na ziemi minęło zaledwie kilka sekund, a co najwyżej minuta. Szłam rozglądając się za czymś, co chociaż w niewielki sposób uległo jakiejkolwiek zmianie. Nic takiego nie widziałam, więc w końcu spuściłam głowę i skupiłam wzrok na czubkach swoich butów. Lewa noga, prawa noga, lewa noga, prawa noga i tak w kółko. Dopiero, gdy oczy zaczęły mnie piec od wpatrywania się w jeden punkt, a obraz zaczął się rozmazywać, spojrzałam przed siebie i stanęłam w miejscu, jak sparaliżowana. Zobaczyłam że krajobraz wokół mnie zmienił się tak niespodziewanie, że aż trudno było w to uwierzyć. Nie stałam już pośród mroku i spękanej od braku wody ziemi. Teraz wokół mnie pojawiła się gęsta mgła, która wyglądem przypominała dym z palących się opon. Była tak skondensowana, że nie widziałam nic w odległości kilkudziesięciu centymetrów. Błądziłam po omacku, widząc nie dalej, niż na wyciągnięcie ręki. To jeszcze bardziej mnie zdezorientowało i wystraszyło, ale parłam na przód, wiedząc że muszę odnaleźć Lucyfera. Czas nie miał już dla mnie znaczenia, chociaż zgodnie z opisem Hakaela, miałam wrażenie, iż znajduję się tu od przynajmniej kilku stuleci. Zastanawiając się nad tym, ciekawiło mnie, jak demony znosiły ten upływ czasu. Można było zwariować przez całą tę różnicę pomiędzy ziemią, a piekłem. Chociaż z drugiej strony, demony jako nieludzkie istoty, mogły to odbierać w zupełnie inny sposób, niż ja. Tak czy siak, musiałam iść dalej. Nie mogłam teraz odpuścić i wezwać Arioka. Czułabym się, jak idiotka, zarówno przed Hakaelem, jak i Ariokiem, gdybym wróciła z piekła zaledwie po kilku minutach, jęcząc jakież to okropne miejsce i mówiąc, że nie załatwiłam tego, po co tu przybyłam. Uczepiłam się więc własnej dumy, prąc w gęstą mgłę, która o dziwo, nie wywoływała we mnie żadnych odczuć. Oprócz tego, że ograniczała widoczność, nie pachniała w żaden sposób, ani też nie wywierała na mnie, żadnego innego fizycznego wrażenia. Ot, gęsta chmura, która utrudniała parcie na przód, ale prócz tego, nie robiła nic więcej. Łudząc się, że kolejne spojrzenie we własne buty sprawi, że krajobraz znów się zmieni, uczyniłam to, co poprzednio i ponownie zwiesiłam wzrok na swoich butach. Szłam tak dobre kilkadziesiąt lat, by w końcu unieść głowę. I tym razem, widok mnie zaskoczył. Znajdowałam się w gęstym, ciemnym lesie. Z gałęzi drzew zwisały dziwne, duże kontury, ale ciemność, jaka tu panowała, skutecznie uniemożliwiała mi dokładne przyjrzenie się. Nie chciałam stracić z oczu ścieżki, którą szłam, więc nie zagłębiałam się w mroczną gęstwinę, tylko parłam przed siebie. Idąc tak, po raz pierwszy odkąd tu przybyłam, poczułam podmuch wiatru. Nie był zimny, a mimo to wywołał na mojej skórze dreszcze. Przystanęłam więc, rozglądając się dookoła i dopiero wówczas, gdy skupiłam wzrok, dostrzegłam że zwisające z drzew kontury, kołyszą się wraz z dziwacznym podmuchem. Wiedziona ludzką ciekawością, zbliżyłam się do najbliższego konaru i wytężyłam wzrok. Strach ogarnął całe moje ciało, gdy zorientowałam się, że spoglądam na wiszące na linach ciała wisielców, które bujają się do przodu i do tyłu pod wpływem piekielnego wiatru. Skrzypiący odgłos lin, na których byli zaiweszeni, jeszcze bardziej pogłębił mój strach. Każdy z wisielców miał otwarte oczy, które zdawały się wpatrywać wprost we mnie. Zacisnęłam powieki i wycofałam się na ścieżkę, chcąc jak najszybciej oddalić się z tego miejsca. Gdy znów znalazłam się na ścieżce, przyspieszyłam kroku, jednak las wydawał się ciągnąć w nieskończoność. Nie pomogło nawet to, że ponownie utkwiłam wzrok we własnych butach i uniosłam go dopiero, gdy miałam wrażenie, iż szłam tędy dobre kilkadziesiąt lat. Wciąż znajdowałam się w upiornym lesie, w którym z każdego napotkanego drzewa, łypały na mnie tysiące par martwych oczu. Miałam wrażenie, że gdy popatrzę na nie przez dłuższą chwilę, one w jakiś magiczny sposób ożyją lub znajdą się obok mnie. Strach mnie paraliżował, ale mimo wszystko szłam do przodu, aż ku mojej wielkiej uldze, krajobraz znów się zmienił. Teraz podążałam czymś, na kształt labiryntu. Gęste, zbite blisko siebie krzewy, pozbawione były jakiejkolwiek zieleni. Wyschnięte na wiór gałęzie, plątały się ze sobą, tworząc nieprzenikniony mur. Panowała tu kompletna cisza. Widząc przed sobą wąskie alejki, które wciąż prowadziły mnie w ślepe zaułki, tylko po to, bym zawracała, uniosłam głowę do góry. Miałam nadzieję, że niebo nade mną, w jakiś sposób wskaże mi drogę. Tak się jednak nie stało. Nieboskłon był ciemny, spowity jedynie gęstymi chmurami, które tak jak na początku, zdawały się stać w miejscu. Spękana pustynia, którą zobaczyłam tu po przybyciu, zdawała mi się być tak odległa, że ledwie pamiętałam jej wygląd. Otuliło mnie przygnębienie, ale zaczęłam też odczuwać pierwsze fizyczne wrażenie. Byłam zmęczona. Nie tylko psychicznie, ale też fizycznie. Nogi mi ciążyły, oddech był nierówny, a każdy mięsień w moim ciele, zdawał się buntować przeciw mnie. Poddając się temu uczuciu, usiadłam na ziemi, opierając plecy o splątane gałęzie. Ich ciernie wbijały mi się boleśnie w skórę, więc zrezygnowałam z oparcia i nachyliłam ciało do przodu. Przymknęłam na chwilę powieki, licząc że gdy znów je uniosę, znajdę się w innym miejscu. Siedząc z zamkniętymi oczami, usłyszałam, że nieopodal mnie, coś się poruszyło. Gwałtownie otworzyłam oczy i zerknęłam w kierunku, z którego dobiegł mnie szelest. Niczego nie zauważyłam, jednak odnosiłam wrażenie, że nie jestem tu całkiem sama. Po cichu podniosłam się z twardej skorupy, na której siedziałam i wpatrywałam się w alejkę, z której niedawno nadeszłam. Nic się nie poruszało, nic nie widziałam, a po chwili ucichł też szelest, który zaniepokoił mnie wcześniej. Uznałam, iż to mój umysł musi płatać mi figle, pod naporem ciszy, jaka mnie tu otaczała. Nie mogłam się temu poddać, więc znów ruszyłam przed siebie. Po kilku krokach, znów poczułam, że nie jestem tu sama, więc odwróciłam się gwałtownie, starając się zebrać w sobie moc, jednak ta nie pojawiła się we mnie. Coś wyraźnie ją blokowało, co było kolejną złą wiadomością, bo gdybym spotkała kogokolwiek, było jasne, że magią niczego nie uczynię. Byłam zdana na ludzką fizyczność i sztylet, który zabrałam Hakaelowi. Przypominając sobie, że przecież mam go przy sobie, wyjęłam go zza paska spodni, chcąc mieć jakąkolwiek broń. I tym razem, nie dostrzegłam niczego niepokojącego. Stojąc tak z zawieszonym na alejce wzrokiem, wypatrywałam potencjalnego niebezpieczeństwa. Nic, ani nikt się jednak nie pojawił, więc znów ruszyłam do przodu. Tym razem, dopiero po dłuższej chwili, usłyszałam za sobą odgłos świadczący o tym, że coś za mną biegnie. Spojrzałam za ramię i dostrzegłam rozpędzonego stwora, który do złudzenia przypominał Hadesa – psa Hakaela. Niewiele myśląc, rzuciłam się do ucieczki. Biegłam ile sił w nogach, a za każdym razem, gdy próbowałam obejrzeć się za siebie, zbaczałam z trasy, uderzając w kolczaste gałęzie labiryntu, które boleśnie smagały moją skórę. Pokonywałam mroczne alejki, słysząc za sobą groźne warczenie, odgłos łap, które pazurami odbijały się od twardej powierzchni i szaleńczy oddech monstra, które mnie ścigało. Nie starałam się już odwracać, licząc że dzięki temu, uda mi się umknąć temu, co mnie goniło. Nie udało się, bo biegnąc na oślep, natrafiłam na jedną z alejek, która kończyła się ścianą splątanych ze sobą gałęzi. Wiedząc, że nie mam już szans na ucieczkę, oparłam się o ostre, poplątane krzaki, wyciągając przed siebie ostrze. Łudziłam się, że monstrum zgubiło drogę do mnie, jednak po chwili usłyszałam chrapliwy oddech i powolnie zbliżające się łapy. Stwór sapał i prychał i z każdym wydanym dźwiękiem, zdawał się być coraz bliżej. Resztką sił opierałam się chęci wezwania Arioka, aż w końcu zobaczyłam nadpalony łeb stwora, który mnie ścigał. Jego ślepia od razu mnie dostrzegły, a skóra na pysku uniosła się do góry, odstawiając zaostrzone kły, z których ściekała ciemna, gęsta maź, skapująca pod łapy potwora. Monstrum warczało głośno, zbliżając się powoli w moim kierunku.
– Odejdź kundlu! – warknęłam, chociaż sama nie wiedziałam, czemu miało to służyć.
Stwór nie posłuchał, a wręcz przeciwnie, słysząc mój głos, zaczął warczeć jeszcze donośniej, odstawiając przy tym swoje kły tak, bym widziała je dokładnie. Byłam przerażona i sparaliżowana strachem. Gdy pies zbliżył się do mnie na wyciągnięcie ręki, wiedziałam, że to koniec mojej podróży, toteż w ostatnim panicznym odruchu zacisnęłam powieki i kucnęłam, starając się skulić jak najbardziej. Czekałam na atak, który mimo wszystko nie nastąpił. Minęły całe wieki, nim znów otworzyłam oczy i zdałam sobie sprawę, że po labiryncie i wściekłym stworze nie ma najmniejszego śladu. W zamian, otaczała mnie przepiękna łąka i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że pośród gęstej roślinności i kolorowych kwiatów, spoczywały tysiące ludzkich ciał, powykręcanych w nienaturalnych pozach. Niektóre z nich pozbawione głów, inne zaś nóg, czy też rąk. Widziałam ciała osób starszych, dzieci, ale też takich, które były młode i na pewno nie zasługiwały na śmierć. Zastanawiałam się, czy takie zmiany krajobrazu były tu normą, jednak moje dywagacje przerwał paraliżujący mnie widok jednego z ciał. Podeszłam bliżej, by się upewnić i gdy to zrobiłam, omal nie krzyknęłam z przerażenia. Wpatrywałam się we własne ciało, które spoczywało pośród gęstwiny zielonej trawy. Ubranie na ciele było tym, które miałam teraz na sobie, a wyraz twarzy, który na niej zastygł wyrażał bezgraniczny strach i grozę. Wpatrywałam się w samą siebie, niczym zaczarowana, starając się odszukać na ciele rany, które mogły świadczyć o sposobie śmierci. Nic jednak nie znalazłam, co mimo wszystko, jeszcze bardziej mnie przerażało. W dalszym ciągu trzymałam w dłoni sztylet, więc schowałam go za pasek spodni, chcąc mieć wolne ręce. Gdy już to zrobiłam, wyciągnęłam dłoń w kierunku własnego ciała. Chciałam go dotknąć, jednak powstrzymał mnie czyjś głos.
– Nie rób tego! – nie rozpoznałam, do kogo należy.
Powstrzymał mnie on jednak przed zamiarem, więc cofnęłam rękę, podnosząc się. Nie od razu zobaczyłam, kto się do mnie odezwał. Widziałam jedynie łąkę i tysiące martwych ciał leżących na niej. Musiałam się skupić i namierzyć źródło dźwięku. Znalazłam. Nieopodal mnie, pod niewielką, kwitnącą jabłonią. Najpierw zobaczyłam niewyraźną sylwetkę, a potem rozpoznałam cel swojej podróży.
– Lucyfer – bąknęłam, ale wiedziałam, że mnie usłyszał.
Chciałam od razu ruszyć w jego kierunku, ale najpierw odwróciłam się, by ponownie spojrzeć na swoje ciało. Nie było go. Miejsce, w którym przed chwilą widziałam swoje truchło było puste, a na jego miejscu dostrzegłam jedynie kępki żółtych kwiatów, o bliżej nieokreślonej nazwie, które wydawały z siebie obrzydliwy zapach gnijącego mięsa. Odór był tak intensywny, że aż zmarszczyłam nos. To mnie otrzeźwiło, więc z bijącym sercem ruszyłam przed siebie. Na łące, nie widziałam nikogo, prócz nas, więc nie odczuwałam aż tak wielkiego strachu, jakiego się spodziewałam. Wręcz przeciwnie, nie czułam go w ogóle. Kiedy ja także znalazłam się w cieniu piekielnej jabłoni, spojrzałam w uśmiechniętą twarz swojego największego wroga, czekając na jego reakcję.
CZYTASZ
Testament: Ostateczne spotkanie
ParanormalTrzecia część historii rozgrywającej się w Woodshill. Świat podniósł się po walce stoczonej z siłami piekieł. Nowe realia, w których już nikt nie kryje się z magicznymi umiejętnościami, przerastają zwykłych ludzi, którzy nie potrafią odnaleźć się, ż...