Rozdział 27

500 54 21
                                    


Gdy zdałam sobie sprawę, że naprawdę obok mnie stoi Hakael, odskoczyłam w bok, jak rażona piorunem. Nie mogłam w to uwierzyć.

– To ty ukradłeś księgi? – wydukałam ledwie słyszalnym głosem.

Hakael nie odpowiedział od razu. W zamian, zaplótł ręce za plecami i wyprostowany niczym struna, zaczął przechadzać się po salonie. Robił to jednak tak, że moja droga ucieczki wciąż nie była dla mnie dostępna. Ja zaś, stałam jak wmurowana i obserwowałam jego powolny krok. On sam nie patrzył w moją stronę, tylko rozglądał się po salonie, jakby był tu dawno temu i chciał ocenić czy coś się od tego czasu w nim zmieniło. W końcu, przystanął i skierował na mnie wzrok. Jego twarz zdobił szyderczy uśmiech, jakiego nigdy wcześniej u niego nie widziałam. Nawet wówczas, gdy ten był demonem. Najwyraźniej przemiana okazała się być taką, jaką mi przedstawiał, gdy się ze mną żegnał.

– Tak, ja je ukradłem. Nie wiedziałem tylko, że mnie usłyszysz. Miałem nadzieję, że minie więcej czasu nim się zorientujesz, że coś zniknęło – przyznał, wyraźnie rozbawiony.

– Ale dlaczego? – bąknęłam.

Starałam się nie podnosić głosu, nie irytować go i nie narażać się na niepotrzebne niebezpieczeństwo. Zdawałam sobie sprawę, że nie stoi przede mną Hakael, jakiego znałam.

– Uznałem, że będzie lepiej, jeśli nie będziesz w ich posiadaniu – odparł i znów zaczął się przechadzać.

Miałam dzięki temu kilka sekund, by mu się przyjrzeć. Wyglądał inaczej. Znów ubrany był w strój, podobny do tego, w jakim pojawił się u mnie po raz pierwszy. Czarne włosy w lekkim nieładzie, w większości miał zaczesane do tyłu, a jego dłonie zdobił szereg pierścieni. Nawet poruszał się inaczej. Ze starego i dobrze znanego mi Hakaela pozostał jedynie igrający w kącikach ust uśmiech i znajomy ton głosu, który niegdyś tak bardzo mnie irytował i po części kusił. Jedno było pewne – to nie był mój Hakael. Nie mogłam zatem ocenić, jak powinnam się do niego teraz zwracać, by nie sprowokować go do zrobienia mi krzywdy. On sam nie kontynuował rozmowy, a jedynie spacerował, najwyraźniej oczekując, że to ja znów się odezwę. Zaryzykowałam.

– Gdzie są księgi?

– Bezpieczne, w piekle. Oprócz mnie, nikt nie ma do nich dostępu – wyjaśnił.

Nurtował mnie szereg pytań, których bałam się zadać, jednak było jedno, które wręcz samowolnie wyrwało się z moich ust.

– Jak to się stało, że nikt cię w piekle nie chciał zabić? Czyż nie byłeś ich wrogiem? – musiałam to wiedzieć.

Demon spojrzał na mnie tak, jakby zastanawiał się nad tym czy powinien powiedzieć mi prawdę, czy też mnie okłamać.

– Mam tam jeszcze wiernych przyjaciół, którzy coś znaczą – odparł wymijająco.

Spróbowałam zatem z innej beczki, wiedząc że dalsze pytania o piekło, nie mają sensu.

– Dlaczego powiedziałeś, że nie powinnam mieć tych ksiąg? – odezwałam się po raz kolejny.

Demon zmrużył oczy i zaczął mi się przyglądać. Było widać, jak na dłoni że jego nastrój uległ pogorszeniu. Przypomniało mi to odrobinę moje początki tu, kiedy ledwo go znałam. Chociaż teraz mogłam śmiało powiedzieć, że mimo wspólnego życia, nie znałam go ani przez chwilę.

– Czasy, gdy musiałem ci się tłumaczyć już minęły i nie wrócą, więc nie licz na to, że odpowiem na twoje pytanie – warknął poirytowany.

– Tchórz – wydukałam pod nosem.

Najwyraźniej nie zrobiłam tego zbyt dyskretnie, bo po chwili Hakael przemierzył dzielącą nas odległość zaledwie kilkoma krokami i złapał mnie za szyję. Nie do końca przygotowana na jego atak, nie zareagowałam. On natomiast, ścisnął mnie mocno i uniósł kilka centymetrów w górę, a ja zaczęłam się dusić i drapać jego dłoń, starając się uwolnić z mocnego uścisku.

Testament: Ostateczne spotkanieWhere stories live. Discover now