Rozdział 5

1K 101 21
                                    

Minęły trzy dni od momentu, w którym Hakael odnalazł tajemniczy pokój. Klara wyjechała w odwiedziny do klasztoru, z którego odeszła. Chciała odwiedzić zakonnice i wychowanków prowadzonego przez nie sierocińca. Przez ten czas zdążyłam przejrzeć większość ksiąg, które stamtąd zabrałam i niestety, tylko kilka z nich okazało się być warte poświęcenia im większej uwagi. Jednak znalazłam też kilka albumów rodzinnych. Zawierały one w sobie zdjęcia tylko Evelyn, Angusa, Petera oraz, jak się domyślałam, rodziny Robinsów, czyli przodków Luke'a. Miałam zamiar podzielić je i oddać część z nich właśnie jemu.

Spoglądając po raz kolejny na książkowy stos, zaczynałam powoli tracić nadzieję na to, że odnajdę inne rozwiązanie na uwolnienie Ishtar. A za każdym razem, gdy odwiedzały nas jej córki, ja czułam że najwyższa pora działać. Spoglądałam w ich twarze i myślałam tylko o tym, że gdyby nie ja, ich matka byłaby teraz z nimi. Oczywiście, wiele razy słyszałam od nich, że nie obarczają mnie w żadnym stopniu winą za to, co się wydarzyło, ale mój mózg, jakoś nie potrafił przyjąć tego do wiadomości. Toteż, chcąc nie chcąc, wybrałam pierwszą z ksiąg, które przytargałam ze sobą z tajemnego pokoju i usadowiwszy się wygodnie na fotelu pod oknem, otworzyłam zakurzoną okładkę, by zajrzeć na pierwszą stronę. O ile dobrze odczytałam napis, który widniał pod potężną, ciemną plamą, książka nosiła tytuł: "Średniowieczne rytuały: jak stosować magię w praktyce".

- Jasno i klarownie. - Mruknęłam, przerzucając kolejną stronę w poszukiwaniu spisu treści. Zauważyłam, że książka pochodziła z pierwszej połowy dziewiętnastego wieku, więc obawiałam się, że mogę mieć trudności ze zrozumieniem niektórych wyrazów, jakie mogą się tu pojawić, ale z drugiej strony, od czego miałam anioła, który przy okazji, był też moim facetem. Kończąc tę myśl, chyba przywołałam go do siebie, bo nagle drzwi się otworzyły i ujrzałam w nich Hakael'a, który zatrzaskując je za sobą, od razu położył się na łóżku.

- Idziesz spać? - Zapytał, patrząc na mnie.

- Jeszcze nie. Dopiero zaczęłam. Zresztą, jeszcze jest wcześnie. - Odparłam.

- Jest dwudziesta trzecia. - Mruknął.

- No i? Jeszcze nie chce mi się spać. Poza tym, przydaj się do czegoś i pomóż mi, bo mam wrażenie, że tylko mnie obchodzi los Ishtar. - Warknęłam, bo uświadomiłam sobie, że właściwie tylko ja zadaję sobie trud szukania rozwiązania.

Najwidoczniej moje słowa uraziły go, bo wspiął się na rękach i spojrzał wprost na mnie.

- Naprawdę tak myślisz? - Zaczął ostrzegawczym tonem.

Chcąc dodać powagi swoim słowom, ja także na niego spojrzałam, odrywając spojrzenie od księgi, którą trzymałam na kolanach.

- Szczerze mówiąc, to tak. Wiem, że mamy czas, ale od pół roku nie robicie z Klarą i Olivią nic, oprócz uspokajania mnie. Ciągle słyszę od was, że mamy już rozwiązanie, i że powinnam przystopować z tymi poszukiwaniami. A czy zdajecie sobie sprawę z tego, że jeśli użyjemy zaklęcia, które znalazłam, Lucyfer wyjdzie na wolność? - Powiedziałam.

Anioł milczał przez chwilę, przybierając na twarz urażoną minę. W końcu jednak odezwał się spokojnym głosem.

- To nie tak, jak ci się wydaje. Ja też szukam odpowiedzi, ale nie tak, jak ty. Ty grzebiesz w książkach, legendach i podaniach, a ja rozmawiam z różnymi istotami. Nie myśl, że tylko ciebie obchodzi to, co dzieje się z Ishtar. - Burknął, po czym wstał z łóżka i wyszedł do łazienki, zatrzaskując za sobą drzwi z takim impetem, że miałam wrażenie, iż za chwilę wszystkie szyby w oknach spadną z hukiem na podłogę, roztrzaskując się na miliony kawałeczków.

Testament: Ostateczne spotkanieWhere stories live. Discover now