Rozdział 52

414 40 21
                                    


Korzystając z tego, że nie byłam na oddziale całkowicie zamkniętym, wyszłam do przyszpitalnego ogrodu. Na dworze było ciepło, a w powietrzu unosił się zapach roślin. Ciepły wiatr smagał moją skórę, gdy siedziałam na drewnianej ławce, otoczonej krzewami różanymi. O wygląd ogrodu dbali pacjenci, którzy teraz krzątali się wokół różnobarwnych roślin, dzierżąc w dłoniach przeróżne narzędzia ogrodnicze. Przymknęłam powieki, zatapiając się we własnych myślach. Rozmowa z lekarzem wywołała we mnie szereg pytań, na które sama chciałam znać odpowiedź. Zwłaszcza, jeśli chodziło o Lucyfera. Mój pobyt tutaj, najwyraźniej zmienił też moje nastawienie do niego. I nie podobało mi się to. Chociaż ja, nadal uważałam że spowodował to fakt, że on sam przypominał mi o moim dawnym życiu. Był jedyną istotą, która w jakikolwiek sposób łączyła mnie z bliskimi, którzy zostali w Woodshill. Na samą myśl, że miałabym ich więcej nie zobaczyć, odchodziłam od zmysłów, bo wiedziałam że nigdy nie dopasuję się do życia tu, mimo iż wcześniej myślałam, że byłoby lepiej gdybym nigdy nie przyjęła majątku po babci. Wiedziałam już, że nie ma odwrotu i teraz to tam był mój dom i moja droga. Nic innego, nie wchodziło w grę.

– Witaj kochanie – usłyszałam nad sobą głos, który wyrwał mnie z zamyślenia.

Uchyliłam powieki i spojrzałam w twarze czterech osób, które stały na wprost mnie. Głosem, który usłyszałam, był głos mojej mamy. Tuż obok niej stał tata, babcia i Hakael, czyli Robert zważając na ten świat.

– Kiedy przyszliście? – zapytałam, unosząc się, by powitać każdego z nich.

Najtrudniej jednak, przyszło mi powitanie z Hakaelem, który nie był tylko przyjacielem mojego ojca, ale także kimś, z kim miałam romans. Było to dziwne i niesmaczne, zważając na to, że moi rodzice chyba mu ufali, a on sam miał żonę, która w moim świecie, bała się go jak ognia i raczej starała się unikać spotkań.

– Przed chwilą. Lekarz powiedział nam, że tu jesteś i że zrobiłaś dziś duży postęp i pewnie niedługo będziesz mogła do nas wrócić – tym razem, odezwał się tata.

Po uściskach i powitaniach, skierowaliśmy się w inne miejsce ogrodu, gdzie stały niewielkie altanki, w których mieściło się więcej osób.

– Przywieźliśmy ci kilka rzeczy – dodała mama, podając mi niewielką torbę.

Przejrzałam ją pobieżnie, odnajdując w środku przybory toaletowe, ubrania i tym podobne rzeczy.

– Dziękuję. Mam już dość chodzenia w tej koszuli. Przez to, czuję się naprawdę chora – odparłam, kładąc torbę obok siebie.

Po godzinnej pogawędce, moi rodzice i babcia skierowali się do budynku. Chcieli zamienić jeszcze kilka słów z lekarzem i przy okazji zdobyć jakąś kawę, więc ostatecznie, zostałam sam na sam z Hakaelem, który zapewnił ich, że zajmie się mną w czasie ich nieobecności.

– Mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zła za to, że tu jesteś. Chciałem dobrze, bo naprawdę przeraziłaś mnie swoim zachowaniem – rzucił, kładąc swoją dłoń na mojej, spoczywającej na blacie drewnianego stolika.

Ze strachem spojrzałam w kierunku, w którym odeszli moi rodzice i babcia, po czym wysunęłam rękę.

– Sama nie wiem. Nie jest mi tu łatwo, ale z drugiej strony, miałam czas by przemyśleć kilka rzeczy i uważam, że nie powinniśmy się więcej spotykać. To nie w porządku. Ty masz żonę, a moi rodzice widzą w tobie przyjaciela – odparłam.

Mężczyzna nachmurzył się i także zabrał rękę, chowając ją pod stołem.

– Nie żartuj nawet! Sama tego chciałaś. Już nie pamiętasz, jak przychodziłaś do mojej kliniki i otwarcie okazywałaś mi to, że chcesz ze mną być. Wtedy jakoś nie myślałaś o mojej żonie i swoich rodzicach – warknął.

Testament: Ostateczne spotkanieWhere stories live. Discover now