Rozdział 44

423 43 5
                                    


 Szatan był tak oszołomiony, że nie od razu odepchnął mnie od siebie. Zrobił to dopiero po dłuższej chwili, stając kilka kroków ode mnie i spluwając na ziemię.

– Zwariowałaś! – syknął.

Nie chciałam tracić tego, że wzięłam go z zaskoczenia, chociaż pocałunek przeraził mnie do żywego. Posunęłam się do czegoś bardzo głupiego, chociaż całe moje ciało krzyczało, bym tego nie robiła.

– Widzisz?! Nadal żyję! Ty po prostu jesteś samotny! Dlatego mnie tu przywlokłeś! Chciałeś mieć kogoś, z kim mógłbyś nawiązać, jakąś relację! – wyrzucałam, coraz bardziej go rozsierdzając.

Udało mi się to z nawiązką, bo po moich słowach, szatan wymierzył mi siarczysty policzek, po którym upadłam. Myślałam, że na tym się skończy, ale Lucyfer ukląkł i nachylił się nade mną, przytrzymując moje ręce ponad moją głową.

– Zrób to jeszcze raz, a naprawdę cię zabiję! Jesteś ohydnym stworzeniem i brzydzę się ciebie! Każdy twój dotyk jest dla mnie odrażający i jeśli liczyłaś na to, że pozwolę ci na taką bliskość, byś mogła uśpić moją czujność i wykorzystać ją przeciwko mnie, to jesteś w błędzie! – wrzeszczał.

Jego oczy znów pokryła czerń, a ja poczułam jeszcze większy strach. Po chwili jednak, Lucyfer puścił moje nadgarstki i szybkim ruchem podniósł się z ziemi, by za moment rozpłynąć się w powietrzu, zostawiając mnie samą. Drżącymi rękami podniosłam się i rozmasowałam bolący policzek. Rozejrzałam się wokół i zyskałam pewność, że naprawdę jestem tu całkiem sama. W panice, zaczęłam wzywać każdego, kto przyszedł mi do głowy, począwszy od Hakael, Gabriela, Tamaela i kończywszy na Arioku i Michale. Było to jednak na nic, bo dalej stałam w tym samym miejscu, otoczona przygnębiającym krajobrazem i całkowitą ciszą, która wierciła dziurę w mojej czaszce. Zrezygnowana udałam się pod jedyne drzewo, jakie tkwiło tu wraz ze mną i usiadłam pod nim. W ten sposób zastygłam, czekając na cokolwiek, byleby tylko nie siedzieć w tej ciszy, wpatrując się w uschnięte połacie roślin. Czułam całkowitą pustkę i beznadzieję i trwało to chyba kilkaset lat, a przynajmniej tak to odczuwałam. To sprawiło, że zaczynałam rozumieć żal i gniew Lucyfera, który w tych samych warunkach, spędził niezliczoną ilość czasu. I biorąc pod uwagę czas ziemski, musiałam tu być zaledwie kilka godzin, a już zaczynałam myśleć, czy nie przywołać do siebie szatana, byleby tylko nie być tu samej. Postanowiłam jednak, że tego nie zrobię, a przynajmniej dopóty, dopóki nie będę już w stanie wytrzymać ani chwili dłużej. Było ciężko trzymać się tego postanowienia, ale nie zamierzałam z niego rezygnować. Nie chciałam pokazać Lucyferowi, jak źle czuję się w tym miejscu, bo wiedziałam że niczego tym nie zyskam. Może poza jego drwiną. Musiałam być twarda, chociaż z każdą chwilą, która tutaj trwała całe lata, było mi coraz gorzej wytrwać przy swoim planie.

W tym samym czasie - Woodshill

– Ell?! Jesteś?! – krzyknęłam, zderzając się z ciszą.

Na dworze zaczynało się już ściemniać, a ja nie dostrzegłam samochodu kuzynki przed domem.

– Może za chwilę wróci – odparł Miach, stojąc tuż przed drzwiami wejściowymi.

Nie wiedziałam, co wydarzyło się, gdy mnie nie było, ale wiedziałam, że nie wszystko jest w porządku. Choćby dlatego, że chcąc wraz z Miachem wejść do domu, ten nie mógł przestąpić naszego progu.

– Coś się musiało stać – odparłam, czując narastającą panikę.

Mój kompan nie odpowiedział, co doskonale potwierdzało moje przypuszczenia. Zazwyczaj, ten sam Miach, żartowałby sobie z mojej paniki, wytykając mi, że ludzie zbytnio przejmują się wszystkim. Jego milczenie, nie wróżyło niczego dobrego.

Testament: Ostateczne spotkanieWhere stories live. Discover now