Rozdział 8

892 107 25
                                    

Spoglądałam na mężczyznę, z którym rozmawiałam tego samego dnia przez telefon i czułam w sobie narastający niepokój. On także mi się przyglądał, nie wypowiadając przy tym ani jednego słowa. Było to upiorne, a jego dziwaczny uśmiech, dodawał jedynie grozy do całej tej sytuacji. Chcąc, jakoś zareagować w razie ewentualnego niebezpieczeństwa, postanowiłam zebrać w sobie moc, by być w stanie zareagować na potencjalny atak. Jednak im usilniej starałam się zebrać moc, tym większą miałam z tym trudność, co tylko zwiększyło mój strach. W domu musiały być rozmieszczone, jakieś symbole które blokowały moją energię. Nagle, mężczyzna odezwał się do mnie.

- Spóźniłaś się. - Bąknął, po  czym ruszył w kierunku jednego z pomieszczeń, wymijając mnie.

Odetchnęłam głęboko i niepewnie ruszyłam za mężczyzną. Weszłam za nim do pokoju, który okazał się zaniedbanym salonem, w którym stały jedynie dwa fotele, stary, czarno-biały telewizor, obdrapany stolik, w całości obłożony kartonami po pizzy i pustymi butelkami po piwie i wysoka lampa, z której zwisały pajęczyny. Na podłodze nie było żadnego dywanu, a jedynie gołe deski, które najwyraźniej od dłuższego czasu, nie miały styczności z miotłą. Ściany pokoju obłożone były wyblakłą, kwiecistą tapetą, która w niektórych miejscach odchodziła dużymi płatami, zwijając się w mały rulon.

- Urocze miejsce. - Mruknęłam, zastanawiając się, jak usiąść na zniszczonym, upaćkanym fotelu, który wskazywał mi gospodarz domu, w taki sposób, by mieć z nim, jak najmniejszą styczność.

Moja uwaga nie została skomentowana, ale naglący wzrok nieznajomego uświadomił mnie, że nie mam innego wyjścia, jak usiąść na lepkim od brudu meblu. Uczyniłam to, chociaż mogłabym przysiąc, że od razu odczułam, jak na moje ciało wchodzą roje bakterii, które do teraz zamieszkiwały sobie radośnie każdy centymetr materiału, którym pokryty był fotel. Starałam się o tym nie myśleć, więc zaczęłam rozmowę.

- Jestem, więc może chociaż mi się przedstawisz. - Powiedziałam.

Mężczyzna popatrzył na mnie, a następnie zajął miejsce w drugim fotelu. Przez chwilę nic nie mówił, więc korzystając z okazji, przyjrzałam mu się dokładniej. Nie był człowiekiem i było to oczywiste. Jego oczy miały zwyczajny, brązowy kolor, ale to, jak odbijało się w nich światło, świadczyło o tym, że jest istotą z innego wymiaru. Nie byłam tylko pewna, czy był demonem, bóstwem, czy czymś innym. Nie był przesadnie wysoki, ale przerastał mnie wzrostem, przynajmniej o kilka centymetrów. Sylwetką, przypominał bardziej chuderlawego nastolatka, niż dorosłego mężczyznę, a nieco dłuższe, brązowe włosy, kozia bródka, skórzane, czarne spodnie i czarna koszula sprawiały, że wyglądał, jak wychudzony fan gotyku. Był zarówno przerażający, jak i żałosny. Na jego palcach zauważyłam kilka tatuaży, a na szyi szereg łańcuszków z różnorodnymi symbolami. Sama nie wiedziałam, co o nim myśleć.

- Możesz mówić do mnie Tom. - Odparł zachrypniętym, przyciszonym głosem.

- Mogę? To nie jest twoje imię? - Zapytałam, unosząc brwi.

- Mówiłem ci, że chcę pozostać anonimowy. Nie musisz znać mojego imienia, bo nie jest ci ono do niczego potrzebne. - Wyjaśnił.

- W takim razie, może przejdziemy do rzeczy? Czeka mnie jeszcze długs droga powrotna, więc chciałabym załatwić to szybko. - Ponagliłam, chcąc jak najszybciej opuścić to upiorne domostwo.

- Gdzie ci tak śpieszno? Do twojego anioła, z którym dziś rano się spotkałem? - Rzucił, a moje serce przyspieszyło, gdy na jego twarzy znów pojawił się ten dziwny uśmiech.

- O czym ty mówisz? - Bąknęłam, czując suchość w ustach.

Czyżby to był demon, z którym Hakael spotkał się dzisiaj i którego zostawił, gdy ten udał się po wyimaginowane zaklęcie?

Testament: Ostateczne spotkanieWhere stories live. Discover now