Rozdział 2

1.1K 112 10
                                    

Rozpakowując zakupy, starałam się upchnąć wszystko, co kupiłam, w naszej małej lodówce. Nie szło mi najlepiej, bo eliksiry Klary zajmowały w niej sporo miejsca. Zaczynało to, doprowadzać mnie do szału.

- Musimy kupić drugą lodówkę! - Krzyknęłam do siedzącej za mną kuzynki.

- Dlaczego krzyczysz. Jestem tutaj. - Powiedziała, spoglądając na moje starania.

Odwróciłam się w jej stronę.

- Wiem, po prostu nie mam już nerwów do przestawiania tych wszystkich rupieci! - Warknęłam.

- One muszą być w zimnie. - Odparła uspokajająco, chcąc mnie ułagodzić.

Westchnęłam i na powrót odwróciłam się w stronę lodówki, chcąc upchnąć w niej karton mleka, który trzymałam w ręku. Wkładając litrowe opakowanie do środka, potrąciłam jedną z fiolek, która zachwiała się niebezpiecznie, po czym spadła na podłogę. Dźwięk roztrzaskującego się szkła wzbudził we mnie kolejną falę gniewu.

- Pięknie! - Rzuciłam, spoglądając na czarną, kleistą substancję, która wylądowała między innym na moich trampkach.

Klara podniosła się ze swojego miejsca i podeszła bliżej, by przyjrzeć się temu, co zostało zniszczone.

- Którą fiolkę roztrzaskałaś? - Zapytała z niepokojem.

- Nie wiem. Chyba tę. - Odparłam od niechcenia, wskazując kilka podobnych buteleczek.

- Ups... - Usłyszałam, więc spojrzałam na jej twarz.

- Co "ups"? Dopytałam, ale nie czekałam na odpowiedź, bo kątem oka zobaczyłam, że coś rusza się pod moimi stopami.

Zerknęłam w dół i spostrzegłam, że czarna maź, zaczęła wydzielać z siebie dziwną, zielonkawą poświatę, a sama zaczęła zbliżać się do siebie i formować w dziwaczny kształt. Wyglądała trochę, jak rtęć, albo jakiś żywy organizm.

- Klara... - Zaczęłam ostrzegawczym tonem. - Co to jest?

- To... To nic takiego. - Odpowiedziała z przepraszającym uśmiechem.

- Przecież to się rusza! - Rzuciłam, widząc że czarna maź zaczęła niejako unosić się z ziemi i formować w coś dziwnego.

- To jest familiariusz. - Dodała, wzruszając ramionami.

- Co? - Nazewnictwo niewiele mi wyjaśniło.

- Taki mały demon. Taki, no wiesz... - Dukała, uśmiechając się i rozkładając ręce.

- Nie, nie wiem! Jak to, demon? - Patrzyłam na nią z niedowierzaniem, a tymczasem czarna breja, wciąż się formowała, roztaczając wokół siebie obłok zielonkawej mgły.

- To taki niegroźny demon, który przybiera postać zwierzaka i towarzyszy czarownicy. To coś w rodzaju zwierzęcego sługi. - Powiedziała w końcu.

- Trzymasz w lodówce skroplone demony? - Nie dowierzałam temu, co słyszę.

- Można stworzyć je samemu, ale to dość zaawansowana magia. Wiesz, ile kosztuje taki familiariusz? Powinnaś się cieszyć, tym bardziej, że będzie twój. - Dodała z szerokim uśmiechem.

Jednak mnie, nie było do śmiechu.

- Jak to mój?! - Dopytałam, marszcząc brwi.

- No... Uwolniłaś go, więc będzie należał do ciebie. To znaczy, to ciebie będzie uważał za właściciela. - Dodała, po czym, jak gdyby nigdy nic, wróciła na swoje krzesło, by zająć się mieszaniem ziół, które potem sprzedawała.

Testament: Ostateczne spotkanieWhere stories live. Discover now