Rozdział 67

285 36 2
                                    


Przed otwartymi na oścież drzwiami stał Lucyfer. Nie wszedł do środka, co zapewne spowodowane było tym, że Ariok zadbał o to, by żaden anioł nie miał tu wstępu. Widząc postać tego, o którego mu chodziło, uśmiechnął się szeroko i spojrzał na mnie.

– A nie mówiłem? Chyba ktoś tu się w tobie podkochuje – rzucił wesołym głosem.

– Nienawidzę cię – wydusiłam, nie mając sił na nic więcej.

Demon wzruszył ramionami.

– Ty też nie jesteś w moim typie, panno Blackwood i też nie pałam do ciebie sympatią, ale muszę przyznać, że nawet na mnie zrobiło wrażenie to, jak zmieniłaś naszego poczciwego szatana. Od dawna podejrzewałem, że jego groźny image to tylko wytwór jego własnej wyobraźni, a dziś się w tym całkowicie upewniłem. Zresztą, te wszystkie demony, które okupują teraz miasteczko, są tu z tego samego powodu. Każdy z nich pragnie prawdziwego lidera, którym Lucyfer nigdy nie był – wyjaśniał.

– Niech zgadnę, za to ty jesteś idealnym kandydatem na to stanowisko? – zadrwiłam, mówiąc z ogromnym wysiłkiem.

Demon pogroził mi palcem, ale uśmiechnął się do mnie.

– Otóż to. Jestem demonem zemsty i nigdy nie cofam się przed wyznaczonymi sobie celami. Nie jestem podatny na ludzkie wdzięki i od zarania dziejów byłem demonem. Lucyfer nim nie był. Kiedyś był prawą ręką Boga. Jego ulubieńcem, więc nic dziwnego, że gdzieś w głębi, pragnął bliskości i zrozumienia. Ty mu to dałaś, więc wiedziałem, że cię nie zostawi, a dzięki temu, ja mam szansę na zajęcie miejsca, które mi się należy – odparł.

– To skoro jesteś taki odważny i waleczny, dlaczego obłożyłeś dom zaklęciami? – rzucił Lucyfer, który dotąd się nie odzywał.

Ariok od raz spoważniał i chcąc pokazać nam, że nie jest tchórzem, szepnął kilka słów. Na ścianach korytarza w którym byliśmy, zajaśniały dziwne symbole, których wcześniej nie widziałam. Ich blask nasilił się nieznacznie rozpalając je, a te zaczęły się rozpływać, jak gdyby stopniały pod wpływem temperatury i stały się tylko niewyraźnymi plamami, które przed niczym już nie chroniły.

– Nie jestem tchórzem, Lucyferze – warknął demon.

Ten, skinął mu głową i w końcu przestąpił próg domu, stając tuż nade mną. Chciałam się podnieść, ale nie byłam w stanie tego zrobić, więc po lekkim uniesieniu się, opadłam z powrotem na podłogę. Lucyfer zerknął w moim kierunku, patrząc z przerażeniem na moje ciało, więc musiałam naprawdę kiepsko wyglądać. Kiedy odwrócił ode mnie twarz, zwrócił się do Arioka.

– Skoro nie jesteś tchórzem, to po co ci ta obstawa? – rzucił, kiwając głową w kierunku demonów znajdujących się na zewnątrz.

Ariok zacisnął szczękę, a jego powieka lekko drgnęła. Chyba zastanawiał się nad tym, czy powinien zostać z Lucyferem sam na sam i jego pewność siebie, zaczynała ulatywać. W końcu, demon skinął głową, a po chwili wydał z siebie przeraźliwie głośny warkot, który dotarł na zewnątrz i poniósł się echem po lesie. W odpowiedzi na to, demony czające się w mroku także zawyły, a potem nastała cisza.

– Jesteś zadowolony? – syknął demon.

– Prawie – odparł Lucyfer, nie spuszczając wzroku z rozwścieczonego demona.

– Czego jeszcze chcesz?!

– Skoro chcesz walką zdobyć piekielny tron, niech walka będzie wyrównana. Pozwól mi zabrać stąd Ellisę i uwolnij Hakaela i tę dziewczynę – odparł, mówiąc o Klarze.

Testament: Ostateczne spotkanieWhere stories live. Discover now