Rozdział 50

520 42 19
                                    


Z przyspieszonym oddechem i nerwami napiętymi do granic możliwości, oczekiwałam na to, co planuje intruz. On jednak, nadal przyszpilał mnie do łóżka, nie robiąc nic więcej. Z ogromnym przerażeniem uchyliłam powieki i utkwiłam spojrzenie w twarzy, której przez panujące wokół ciemności, nie byłam w stanie rozpoznać. Milczenie nieznajomego, tylko pogłębiało mój strach. Jednak, kiedy jego uścisk nieco zelżał i byłam w stanie cokolwiek z siebie wydusić, odezwałam się.

– Czego chcesz? – pisnęłam, chociaż dźwięk mojego głosu i tak był przytłumiony, zważywszy na dłoń, która nadal spoczywała na moich ustach.

Nieznajomy milczał dłuższą chwilę, ale po chwili przemówił.

– Przyszedłem sprawdzić, jak się masz – odparł.

Wiedząc już, z kim mam do czynienia, strach opuścił moje ciało, uwalniając przy tym moje napięte mięśnie, przez co moja głowa opadła na łóżko.

– Lucyfer! – syknęłam.

W ciemności, usłyszałam tylko cichy śmiech mężczyzny, który nadal przygniatał moje ciało do materaca, ale nie zaciskał już moich ust. W zamian, podparł on dłonią swoją głowę i włączył lampkę na jednym z biurek, pstrykając jedynie palcami. Gdy pomieszczenie zalało się nikłym światłem, spojrzałam na jego uradowaną twarz.

– Czy mógłbyś ze mnie zejść? – warknęłam.

Szatan posłał mi szeroki uśmiech, ale zamiast się odsunąć, jego dłoń spoczęła na moim brzuchu.

– Nie. Stęskniłem się za tobą – odparł, przesuwając dłoń na moją talię, by po chwilowym spacerze, zatrzymać ją na moim udzie.

Nie podobało mi się to, ale wolałam nie ryzykować jego ataku, gdybym spróbowała z nim walczyć. Doskonale zdawałam sobie już sprawę z tego, do czego jest zdolny, więc wolałam nie pogarszać swojej sytuacji, by ten, kolejny raz nie przeniósł mnie do jakiegoś innego, wyimaginowanego świata, rodem z koszmaru. Jednak, kiedy jego ręka zaczęła ponownie sunąć w górę, z tą różnicą, że tym razem znalazła się pod materiałem mojej szpitalnej koszuli, wzdrygnęłam się. Nie umknęło to jego uwadze, więc zatrzymał się i spojrzał na mnie. Myślałam, że coś do mnie powie, ale on jedynie milczał. Miałam wrażenie, że czeka na coś w rodzaju przyzwolenia, czego oczywiście nie miałam zamiaru robić.

– Podobno brzydzisz się ludzi, więc dlaczego? – zapytałam w zamian.

Urok tej chorej chwili prysł, a szatan zabrał dłoń i jednym ruchem podniósł się z łóżka, uwalniając mnie spod swojego ciężaru. Poszłam w ślad za nim i także się uniosłam, siadając na brzegu łóżka.

– Dlaczego mnie tu zamknąłeś? – rzuciłam, wpatrując się uważnie w jego postać.

Ten, po chwilowej powadze, znów przybrał wesoły, luzacki ton i usiadł na krześle, które stało przy biurku, nieopodal mojego łóżka.

– A dlaczego nie? Nie podoba ci się tutaj? W końcu, zwróciłem ci rodzinę. Nie cieszysz się? – odparł z irytującym uśmiechem na twarzy.

Podziałało to na mnie, jak grom z nieba, więc od razu poczułam gniew.

– Żartujesz sobie?! Co, twoim zdaniem, ma mi się tu podobać?! – wrzasnęłam, wskazując ręką otoczenie.

Lucyfer podążył wzrokiem za moją dłonią.

– To już twoja zasługa, że jesteś tu, gdzie jesteś. Nie moja wina, że opowiadałaś wszystkim dookoła te twoje historie, rodem z powieści. Ja nie brałem w tym udziału – odparł wesoło.

Testament: Ostateczne spotkanieWhere stories live. Discover now