Rozdział 72

363 43 6
                                    


 – O której masz samolot? – zapytał Gabriel, który stał wraz ze mną na cmentarzu.

Przed wyjazdem, postanowiłam odwiedzić grób ciotki, babci Luka, ojca Sam i pamiątkowy nagrobek Olivii. Jej ciała tu nie było, ale razem z Klarą zadbałyśmy o to, by miała niewielki pomnik. Pominęłam grób babki, bo nie widziałam żadnej potrzeby, by ją opłakiwać.

– Za cztery godziny – odparłam, patrząc na wyryte w płycie imię ciotki.

Było ono już ledwie widoczne.

– Dobrze się zastanowiłaś? Może jednak powinnaś zostać? – usłyszałam.

Uśmiechnęłam się i pokręciłam głową.

– To byłby raczej kiepski pomysł. Nic mnie tu już nie trzyma. Większość moich przyjaciół może odwiedzić mnie nawet i na końcu świata, czyż nie? – odparłam.

Gabriel skinął głową.

– Masz rację. Ale mimo wszystko, przywykłem już do przesiadywania w twoim domu – zaśmiał się.

– Zawsze możesz go kupić. Ja i Klara chętnie ci go odsprzedamy – zażartowałam.

Anioł zaśmiał się głośniej.

– To już nie to samo – dodał.

Dwadzieścia minut później, pożegnałam Gabriela i wsiadłam do samochodu. Na siedzeniu pasażera leżał Merlin, który za żadne skarby nie chciał wsiąść do transportera dla zwierząt. Miałam nadzieję, że jakoś zmuszę go do tego na lotnisku. Mogłam poprosić kogoś z moich przyjaciół o podrzucenie mnie do Londynu w dość niekonwencjonalny sposób, ale uznałam, że przyda mi się trochę normalności, skoro chciałam nauczyć się żyć z dala od magii.

– Czas ruszać – rzuciłam w stronę śpiącego zwierzaka.

Kot, rzecz jasna, nie zareagował, więc po odpaleniu silnika, skierowałam się w drogę prowadzącą na lotnisko. Na samochodzie mi nie zależało, więc miałam zamiar poprosić później Tamaela lub Gabriela, by coś z nim zrobili. Teraz, czekała mnie prawie dwugodzinna podróż, a później lot, ale jeszcze tego samego dnia, miałam wrócić do miejsca, które kiedyś opuściłam.

Pół roku później

– Wychodzę do pracy i mam nadzieję, że nie zrobisz takiego bałaganu, jak poprzednio. Bo ostatnim razem, sąsiedzi chcieli wzywać policję, bo myśleli że to jakiś włamywacz – rzuciłam do Merlina, który siedział na blacie kuchennym, spoglądając na mnie spode łba.

Gdyby był normalnym kotem, mogłabym gadać, jak do ściany, ale on był demonem, więc wiedziałam, że doskonale rozumie każde moje słowo. Byłam tego nawet pewna, słysząc jak kot parska na mnie, by po chwili zeskoczyć z blatu i z uniesionym ogonem wyjść z kuchni. Pokręciłam głową i spojrzałam na zegarek. Jeśli chciałam zdążyć na metro, musiałam się pospieszyć, więc chwyciłam plecak, telefon i klucze, po czym wybiegłam z mieszkania. Zbiegając po schodach, wpadłam na swojego sąsiada, dzięki któremu znalazłam pracę.

– Witaj, Elliso. Gdzie tak pędzisz? – rzucił, widząc mój szaleńczy bieg.

– Dzień dobry, panie Williams. Niestety, ale praca wzywa, więc uciekam – odkrzyknęłam, mijając go.

Mężczyzna zaśmiał się i odpowiedział coś, ale go nie zrozumiałam. Na szczęście, zdążyłam na metro i pół godziny później, wysiadałam już na swojej stacji. Z racji tego, że na świecie było teraz wiele istot magicznych, pojawiło się też wiele nowych zawodów. I tym sposobem, zajęłam się pracą w bibliotece, w której wcześniej pracował właśnie mój sąsiad. On jednak, odszedł niedawno na emeryturę, a że miałam już doświadczenie, zarówno jako bibliotekarka, jak i wiedźma, otrzymałam tę posadę. Początkowo się wahałam, bo chciałam zerwać z magią, ale uznałam że praca przy księgach magicznych, nie wiąże się ze zbyt dużym niebezpieczeństwem. Do moich zadań należało głównie, pozyskiwanie ciekawych ksiąg i segregowanie ich wedle treści. Nie był to szczyt marzeń, ale aby te księgi zdobywać, musiałam kontaktować się z wieloma dziwnymi istotami, więc i pieniądze były większe. Rozglądałam się też za czymś lepszym, ale póki co, to mi wystarczało. Miałam swój ciasny gabinecik, a podziemna część biblioteki należała do mnie. Z początku, wszystkie księgi znajdowały się na górze, ale te, którymi zajmowałam się ja, przyciągały tu czytelników różnych ras i ludzie czuli się nieswojo w ich obecności, więc dyrektor zarządził, że najlepszym rozwiązaniem będzie przeniesienie wszystkiego na dół. Mnie było to obojętne, więc nie protestowałam. Było mi tu nawet lepiej, bo miałam ciszę, spokój i nikt nie uciszał mnie, gdy rozmawiałam przez telefon.

Testament: Ostateczne spotkanieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz