Rozdział 51

404 39 5
                                    

W tym samym czasie – szpital psychiatryczny

Z ociąganiem jadłam śniadanie, wpatrując się w twarze otaczających mnie ludzi. Zachowywali się oni spokojnie, ale ja i tak odczuwałam niepokój, siedząc pośród nich. Nigdy w życiu nie miałam do czynienia z ludźmi chorymi psychicznie i mój strach przed nimi był nawet zabawny, zważając na to, z kim zadawałam się do tej pory. Przez te myśli, parsknęłam cichym śmiechem, ale od razu się opanowałam, wlepiając wzrok w miskę z płatkami owsianymi. Niestety, moje zachowanie nie umknęło uwadze siedzącego obok mnie mężczyzny, który nachylił się w moim kierunku, zniżając głos do szeptu.

– Ona też opowiada ci śmieszne rzeczy? – zapytał, a mnie momentalnie uśmiech zszedł z twarzy.

– Kto? – odparłam, spoglądając na swojego sąsiada.

– No ona – wyjaśnił, wskazując kąt pokoju, w którym nikogo nie było.

Wpatrywałam się przez chwilę w kierunku, który pokazał mi siedzący obok mężczyzna i chociaż nikogo tam nie było, ja poczułam dreszcz przebiegający po plecach. Nie wiedząc, co odpowiedzieć, wzruszyłam ramionami i zajęłam się jedzeniem. Mężczyzna na szczęście odpuścił sobie rozmowę ze mną i także zajął się swoim śniadaniem. Kiedy wszyscy pacjenci skończyli i rozeszli się w swoje strony, zostałam zawołana przez jedną z pielęgniarek.

– Powinnaś iść do gabinetu. Za chwilę zaczynasz prywatną terapię – oznajmiła, więc odruchowo zerknęłam w kierunku właściwego korytarza.

Nie chciałam uczestniczyć w żadnym leczeniu, ale tylko w taki sposób mogłam się stąd wydostać, więc z dużą niechęcią, ruszyłam przed siebie. Po dotarciu pod drzwi, zapukałam i poczekałam na odzew. Gdy ze środka dobiegł mnie głos Tamaela, a raczej mojego psychiatry, nacisnęłam klamkę i weszłam do środka. Mężczyzna siedział przy biurku, pisząc coś na swoim laptopie. Nie patrząc nawet na mnie, wskazał mi miejsce na sofie.

– Usiądź wygodnie. Zaraz zaczniemy.

Zacisnęłam usta, ale po chwili także się odezwałam.

– Może powinnam się położyć – rzuciłam sarkastycznie.

Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem, ale nadal nie oderwał wzroku od ekranu komputera.

– Jeśli tego chcesz, to nie widzę przeszkód. Czuj się, jak u siebie – odbił.

Prychnęłam pod nosem, czując gniew i wstyd, że jestem traktowana, jak ktoś chory, mimo że moje opowieści były szczerą prawdą. Nie chciałam jednak się kłócić, więc zajęłam miejsce i zagapiłam się przed siebie, czekając na rozpoczęcie tego cyrku. Gdy po kwadransie, nadal siedziałam sama, moja cierpliwość się wyczerpała.

– Jak długo mam jeszcze czekać? – warknęłam i spojrzałam na Tamaela.

Mężczyzna w dalszym ciągu siedział przy swoim biurku, ale jego oczy zwrócone były na mnie. I wyglądało na to, że jest tak od dłuższej chwili. Mówiła mi o tym jego wyluzowana postawa i zamknięty komputer. Kiedy zdałam sobie z tego sprawę, poczułam na twarzy gorąco, które rozlało się niczym woda, tworząc na mojej skórze pokaźne rumieńce. Sama nie wiedziałam, dlaczego tak mnie to speszyło, ale na szczęście, mężczyzna nie zadrwił ze mnie, a jedynie wstał i usiadł na wprost mnie. Przy okazji, zabrał ze sobą notatnik i dyktafon.

– Pozwolisz? – zagadnął, unosząc w dłoni niewielkie urządzenie do nagrywania.

Chciałam odmówić, ale jak już wcześniej sobie obiecałam, nie chciałam się kłócić. Skinęłam zatem głową, patrząc jak ten włącza przycisk nagrywania i kładzie urządzenie tuż przy brzegu stołu, nieopodal mnie.

Testament: Ostateczne spotkanieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz