Rozdział 34

686 54 2
                                    


Z głową nabitą myślami o zgładzeniu Lucyfera, położyłam się do łóżka. Przez to obudziłam się już wczesnym rankiem, nękana koszmarami o uwalniającym się z moich więzów szatanie. Głowa pękała mi z bólu, a ciało było otępiałe. Nie miałam siły, by podnieść powieki, więc leżałam jedynie, wsłuchując się w świergot ptaków za oknem. W duchu cieszyłam się, że nawiedziły mnie jedynie koszmary. Mój relaks nie trwał jednak długo, bo wyczułam czyjąś obecność w pokoju. Skóra na moim ciele zaczęła drętwieć, a adrenalina momentalnie wystrzeliła w moich żyłach przynosząc ze sobą zastrzyk palącej mnie od środka energii. Poderwałam się do pozycji siedzącej i obrzuciłam pomieszczenie wzrokiem. Na dworze panowała szarówka, więc sypialnia nie była zbyt dobrze oświetlona. Niemniej jednak, wiedziałam że moje przeczucia były słuszne, gdy ujrzałam dwie postacie stojące nieopodal mojego łóżka. Kilka sekund zajęło mi zorientowanie się, że są to jedynie Gabriel i Haiot. Jak zwykle, pierwszy z nich, widząc moją reakcję wydawał się być rozbawiony. Drugi natomiast, sprawiał wrażenie wyraźnie zakłopotanego, tak jak ja sama.

– Nie chcieliśmy cię zbudzić – odezwał się Gabriel, starając się ukryć swoje rozbawienie.

– Naprawdę musiałeś pojawić się akurat teraz i akurat tutaj? – syknęłam, naciągając na siebie kołdrę.

Jedynie Haiot nie odezwał się słowem, wodząc wzrokiem po wszystkim, tylko nie po łóżku. Wyglądał przy tym tak, jakby za moment miał zapłonąć żywym ogniem z powodu swojego zawstydzenia.

– Wybacz, ale uznałem że nie mamy czasu na zbytnie uprzejmości – dodał wesoło archanioł.

Spiorunowałam go wzrokiem, licząc na to że opuści pokój i da mi chwilę na ubranie się, bym nie musiała paradować przed nimi w samej bieliźnie, jednak ten ani myślał wychodzić.

– Zaczekajcie na mnie w kuchni. Za chwilę przyjdę – burknęłam w końcu.

Haiot, niczym błyskawica, wystrzelił w stronę drzwi, myląc je z drzwiami do łazienki. Zorientowawszy się w swojej pomyłce, wycofał się pospiesznie, zawadzając o róg komody i targając szatę, w którą zazwyczaj był ubrany. Dźwięk rozrywanej tkaniny sprawił, że Gabriel wybuchnął śmiechem, a Haiot jeszcze bardziej się zawstydził.

– Boże, daj mi siły – jęknęłam, chowając twarz w dłoniach.

Kilka minut później zostałam sama, więc skorzystałam z okazji i doprowadziłam się do porządku. Schodząc po schodach, słyszałam rechot Gabriela, który najwyraźniej pastwił się nad swoim kompanem, żartując sobie z jego zachowania z przed kilku chwil. Uznałam, że w swoim czasie zemszczę się na Gabrielu za jego zachowanie, jednak nie miał to być czas najbliższy. Miałam tylko nadzieję, że nadejdzie on szybciej, niż podpowiadał mi to mój mózg. Zostawiając za sobą myśli o chęci ukarania wesołkowatego archanioła, wkroczyłam do kuchni. Haiot siedział nieruchomo na krześle, przytrzymując dłonią roztargane kawałki materiału, natomiast Gabriel śmiał się w głos, podpierając swoje ciało o blat kuchenny.

– Widzę, że świetnie się bawisz – rzuciłam z dezaprobatą, sprawiając że ten jeszcze bardziej zaczął się śmiać.

Nie zamierzałam mówić nic więcej. Uznałam, że każda reprymenda z mojej strony jeszcze bardziej rozbawi archanioła, więc wolałam dać mu czas, by ten w końcu się uspokoił. Trwało to dobre kilka minut, więc w tym czasie zdążyłam zrobić sobie kawę. Gdy już usiadłam przy stole, trzymając w dłoni kubek z parującym napojem, Gabriel ochłonął i usiadł obok nas. Jego wyraz twarzy świadczył o tym, że kolejna salwa śmiechu czeka na zakręcie, co zaczynało mnie już drażnić. Wiedziałam, że najlepszą taktyką będzie rozpoczęcie rozmowy. Podziałało.

Testament: Ostateczne spotkanieWhere stories live. Discover now