Rozdział 59

524 45 11
                                    


– Lucyferze, otwórz drzwi! – nakazałam, odwracając się w jego stronę i stając z nim twarzą w twarz.

– Widzisz! Znów chcesz uciec. I dlaczego? Bo pokazałaś mi, co czujesz? Bo przez chwilę straciłaś przy mnie czujność? – rzucił.

Zaśmiałam się i pokręciłam głową, chcąc znowu zaprzeczyć, ale to nie miało sensu. Miał rację. Zbyt wiele dziś mu pokazałam i wykręcanie się, niczego by mi nie przyniosło. Zacisnęłam jednak usta, bo nie wiedziałam, co powiedzieć. Jednak Lucyfer nie odpuszczał.

– Znowu będziesz milczeć? Dlaczego nie przyznasz, że jestem inny, niż myślałaś i boli cię to, że gdy jesteś ze mną, reagujesz w sposób, który ci się nie podoba? Wiem, że mimo wszystko, nadal widzisz we mnie potwora, ale chyba najwyższa pora przyznać przed samą sobą, że nie miałaś racji?! – wydawał się zdenerwowany i bałam się, że zaatakuje mnie tak, jak zrobił to rano.

Nic takiego nie nastąpiło. W zamian, odsunął mnie od drzwi, które teraz otworzyły się bez większego problemu, po czym zostawił mnie samą. Byłam roztrzęsiona, a w głowie wciąż dźwięczały mi jego słowa. I ponownie, musiałam przyznać mu rację. Zawsze, gdy coś szło nie po mojej myśli, uciekałam. Zwłaszcza, gdy miałam do czynienia właśnie z nim. Zmęczenie dało mi się we znaki, więc skorzystałam z możliwości ciepłej kąpieli, po której od razu położyłam się do łóżka. Sen nie chciał jednak nadejść, bo zżerały mnie głupie wyrzuty sumienia. Wiedziałam, że jeśli z nim nie porozmawiam, nie zasnę tej nocy, a im dłużej będzie się to powtarzać, tym dłużej będę tu tkwić. Z tym postanowieniem, wstałam i podeszłam do drzwi, po czym uchyliłam je delikatnie, by zobaczyć, gdzie jest Lucyfer. Dostrzegłam go od razu. Siedział na kanapie, patrząc w podłogę. Przez chwilę myślałam nawet, że śpi, ale to było niedorzeczne. Zebrałam się więc na odwagę i wyszłam z pokoju.

– Dobrze. Przyznaję, że miałeś we wszystkim rację – wyrzuciłam jednym tchem, przystając na wprost niego.

Jego wzrok był nieobecny, ale wiedziałam że mnie słyszy. Gdy nie odpowiadał, zaczęłam się denerwować.

– Nic nie powiesz? Wiesz, ile kosztowało mnie przyznanie ci racji, a ty milczysz?

– Teraz przynajmniej wiesz, jak ja się czuję, gdy ty robisz to samo – odparł, unosząc twarz.

Wyglądał na smutnego i przybitego, co zbiło mnie z tropu. Zazwyczaj był ironiczny, zły lub nawet spokojny do czego zdążyłam już przywyknąć, ale nigdy tak zdołowany, więc nie wiedziałam, jak powinnam się zachować. I jak wiele razy wcześniej, tym razem też wybrałam opcję, która zaczynała już wchodzić mi w krew.

– Może już pójdę – zaproponowałam, chcąc znów odejść, a raczej uciec.

Zaczęłam też wycofywać się w stronę pokoju, z którego wyszłam, ale Lucyfer mnie powstrzymał.

– Zostań ze mną – rzucił, wyciągając do mnie dłoń.

Przez chwilę, spoglądałam na jego rękę, ale po chwili odwzajemniłam gest, chwyciłam jego rękę i usiadłam obok niego.

– I co teraz? – zapytałam.

– A czego byś chciała? – usłyszałam w odpowiedzi.

Dobrze wiedziałam, czego chcę, ale nie miałam odwagi, by ponownie wykonać tak śmiały gest. Nie mogłam też znów milczeć, więc odpowiedziałam.

– Jest coś, co chciałabym teraz zrobić, ale nie mogę – wyrzuciłam.

Lucyfer zmarszczył brwi i po chwili też odpowiedział.

Testament: Ostateczne spotkanieWhere stories live. Discover now