Rozdział 68

385 43 8
                                    


Uchyliłam drzwi po cichu i wyjrzałam na korytarz. Ten także spowity był w ciemnościach, ale światło z dołu, wystarczająco oświetlało schody. Powoli podeszłam do stopni i zaczęłam je pokonywać jeden po drugim, starając się zachować całkowitą ciszę. Sądząc po odgłosach, które dobiegały z salonu, w pomieszczeniu było więcej istot, aniżeli Ariok i Lucyfer. Musiałam zatem działać szybko i precyzyjnie, nawet jeśli miałam przypłacić to życiem. Schodząc w dół, słyszałam jak z zewnątrz dobiega mnie wycie demonów. Ariok najwyraźniej nie dotrzymał warunków umowy i rozkazał swojej świcie, zaatakować całe miasteczko. Wiedział, że gdy zostanie sam, nie zdoła nas pokonać. To znaczyło też tyle, że Lucyfer był w poważnych kłopotach, gdyż za nim nie ujął się nikt. Po dotarciu na dół i ukradkowym spojrzeniu w kierunku salonu, moim oczom ukazała się straszna scena. Lucyfer klęczał na podłodze, przytrzymywany przez dwa inne demony, podczas gdy Ariok rozszarpywał jego ciało kolejnymi pociągnięciami ostrza podobnego do tego, które miałam ze sobą. Szatan nie wydawał już z siebie żadnych dźwięków, a jego głowa zwisała bezwiednie w dół. Przez moment pomyślałam, że ten już może nie żyje, a demon pastwi się nad jego ciałem, ale Lucyfer w pewnym momencie syknął z bólu. To wywołało we mnie ulgę, więc zebrałam się na odwagę i powolnym krokiem ruszyłam do salonu. Przywarłam plecami do jednej ze ścian, uważając by demony, które trzymały Lucyfera, nie zauważyły mojej obecności. Gdyby tak się stało, Ariok rzuciłby na mnie zaklęcie i pozbawił mnie przytomności lub ponownie spalił moją skórę żywcem, przyprawiając mnie o straszne katusze przed śmiercią. Uważałam zatem, by pozostać w cieniu do chwili, gdy będę mieć pewność, że wystarczy mi kilka szybkich ruchów, by zabić demona. Nie miało być to trudne, gdyż ten stał zwrócony do mnie plecami. Jeśli zaatakowałabym szybko, demony które z nim były, nawet nie zdążyłyby zareagować. Kiedy zbliżyłam się już do wejścia. I miałam pewność, że żaden z nich nie miał pojęcia o moim towarzystwie, ścisnęłam w dłoni nóż. Trzymałam go tak mocno, że kości na dłoniach zbielały, a paznokcie wbiły mi się w skórę. Miałam jedną szansę i nie mogłam jej zmarnować. Biorąc kilka głębokich oddechów, zebrałam się na odwagę i wbiegłam do pomieszczenia, kierując się wprost na stojącego tyłem do mnie demona. Jego towarzysze unieśli głowy zbyt późno, przez co Ariok nie miał chwili, by zorientować się w tym, co się dzieje. Gdy zwrócił się ku mnie, było już za późno, a ostrze noża wbiło się w sam środek jego piersi. Demon był tak zaskoczony, że gdy odskoczyłam do tyłu, zostawiając sztylet wbity w jego pierś po samą rękojeść, demon nawet się w tym nie zorientował.

– Panna Blackwood? Cóż za niespodzianka – rzucił i chciał się roześmiać, ale wyszło z tego dziwne charknięcie, a potem demon zaczął rzęzić, niczym stare radio, wypluwając z ust dziwną, czarną breję.

Dopiero wówczas, spojrzał w dół i złapał za rękojeść sztyletu, by po chwili osunąć się na kolana i paść twarzą na podłogę, dobijając ostrze jeszcze mocniej, w głąb swojego ciała. Pozostałe dwa demony, najpierw spojrzały na swojego martwego lidera, by po chwili spojrzeć z zaskoczeniem na mnie. Ich szok nie trwał jednak długo, po zaraz po nim, demony puściły bezwładnego Lucyfera i rzuciły się w moim kierunku. Nie bardzo wiedząc, co robić, doskoczyłam do drzwi i wbiegłam do korytarza, w którym chwilę temu byłam. Demony nadal mnie goniły, a nie mając wielkiego pola manewru, wbiegłam po schodach na górę. Gdybym wybiegła frontowymi drzwiami, zapewne wpadłabym z deszczu pod rynnę, wolałam więc wbiec na piętro, a w tym czasie zebrać w sobie energię, która pomogłaby mi odpędzić się od tej dwójki. Na górze znalazłam się szybko, więc od razu ruszyłam korytarzem prowadzącym do drzwi na poddasze. Gdy dobiegłam do jego końca, demony zdążyły wejść na górę i wolnym krokiem ruszyły w moim kierunku. Czując, że moja moc jest już zebrana w wystarczających ilościach, skupiłam się i rzuciłam zaklęcie wiążące. Niestety, powiodło się ono w odniesieniu tylko do jednego z moich wrogów. Drugi, zdążył się uchylić, odskakując pod ścianę. Ten pierwszy, którego zaklęcie dosięgło, padł niczym kłoda na podłogę, nie poruszając się nawet o milimetr. Za to ten drugi, wciąż zmierzał w moim kierunku. Skupiłam się i znów wyrzuciłam z siebie wiązkę energii, ale i tym razem, demon uchylił się, a po kilku sekundach poczułam, że unoszę się w powietrzu, a jakaś nieznana siła, trzyma mnie za gardło. Demon stał w sporej odległości ode mnie, ale jego dłoń była wyciągnięta w moim kierunku, więc to zapewne jego moc zdołała oderwać mnie od ziemi. Nie mogąc złapać tchu, trzymałam się za gardło i wierzgałam stopami, które wirowały niczym kończyny szmacianej lalki. Czując, że robi mi się słabo z braku tlenu, starałam się jak najdłużej wytrzymać, by nie stracić przytomności.

Testament: Ostateczne spotkanieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz