Rozdział 57

447 42 21
                                    


To odczucie dodatkowo pogłębiało moje obawy i lęki. Bałam się, że jeśli Lucyfer naprawdę przekona mnie do siebie, będę miała problem z wytłumaczeniem swoim bliskim, dlaczego pozwoliłam mu odejść i dlaczego nie mam zamiaru go szukać. Oni raczej nie potrafiliby mnie zrozumieć. I nie zrobiłby tego nikt, kto nie przeszedł tego, co ja. Najpierw, uwięziona w piekle, z którego nie było drogi ucieczki, potem odizolowana od wszystkiego co znałam i zamknięta w nierealnej rzeczywistości, a teraz siedząca w odosobnieniu, gdzie nie ma nikogo innego. A na dodatek, w każdym z tych miejsc, moim jedynym towarzyszem był Lucyfer, który jako jedyny łączył mnie z moim dawnym życiem i który po części, stał się moją deską ratunkową, bo gdy tylko był obok mnie, zyskiwałam pewność, że moje życie w Woodshill istniało naprawdę. Bałam się też tego, że nie czułam już przy nim takiego strachu jak kiedyś. Owszem, czasem mnie przerażał, ale nie było to już to samo uczucie, które pojawiało się we mnie na początku naszej znajomości. I co gorsza, tak samo miały się sprawy z Hakaelem. Początkowo, przerażał mnie do granic możliwości i nie wiedzieć kiedy i jak, uczucia te zamieniły się w coś całkowicie przeciwnego. To było niepokojące, zważywszy na to, co czułam teraz.

– O czym myślisz?

Pytanie, które zadał mi Lucyfer, wyrwało mnie z zamyślenia. Byłam tak pogrążona we własnym umyśle, że nie dostrzegłam, że ten przyglądał mi się uważnie, w dalszym ciągu siedząc obok mnie. Był wyraźnie zaciekawiony tym, co dzieje się w mojej głowie. Ja jednak, wzruszyłam tylko ramionami i zapatrzyłam się w drewnianą podłogę.

– O niczym ważnym – odparłam.

Liczyłam, że moja wymijająca odpowiedź go zadowoli, ale tak się nie stało.

– Oczekujesz szczerości ode mnie, więc i ty odwdzięcz się tym samym. W zasadzie, po to tu jesteśmy. Nie ma tu ani moich, ani twoich wrogów, ani też sprzymierzeńców. Jesteśmy na prawie neutralnym gruncie, więc skorzystaj z tego – rzucił.

Spojrzałam na niego i zaśmiałam się nerwowo.

– Prawie neutralnym gruncie? Ładnie to ująłeś, zważywszy na fakt, że świat w którym jesteśmy, jest całkowitym wytworem twojej wyobraźni – dodałam.

Lucyfer rozejrzał się po wnętrzu niewielkiej chaty, ale po chwili znów zaczął mówić.

– Masz rację, ale tylko po części. Ta chata, faktycznie jest moim wytworem, ale stworzyłem ją ze względu na ciebie. Jeśli zaś chodzi o miejsce, to dzieło mojego ojca. Ja je tylko skopiowałem – wyjaśnił.

– Zgoda. Niech ci będzie. Uznam to za neutralny grunt, ale co my tu mamy robić? – zapytałam, także wodząc wzrokiem po dość skąpym umeblowaniu.

– Możesz mnie o coś zapytać jeśli chcesz lub, jeśli wolisz, możesz iść spać. Czas nie ma tu dla nas znaczenia. Dostaniesz go tyle, ile potrzebujesz, bylebyś tylko zrozumiała, kim jestem.

Propozycja, którą przed chwilą złożył, była kusząca, bo istniało wiele rzeczy, które chciałam o nim wiedzieć. Problem był tylko taki, że nie mogłam zdecydować się, od czego zacząć. W końcu jednak, ułożyłam w głowie pierwsze pytanie.

– Dlaczego tak bardzo znienawidziłeś ludzi? – rzuciłam.

Lucyfer zaśmiał się i rozsiadł wygodniej.

– Widzę, że od razu przechodzisz do ciężkiego kalibru.

– Nie. Po prostu, chcę wiedzieć od czego zaczęło się to wszystko – wyjaśniłam.

Szatan przyglądał mi się przez moment, a potem skinął głową i zaczął mówić.

– Wiem, że wmówiono ludziom, że moja nienawiść wzięła się z zazdrości o was. Wiem, że mówi się wam, że Bóg tak bardzo pokochał was, że ja nie mogłem tego znieść, ale to nieprawda. W tym przypadku, mało mnie to obchodziło. Znienawidziłem was za to, że Bóg kazał aniołom oddać wam pokłon, ale to też nie był jedyny powód...

Testament: Ostateczne spotkanieWhere stories live. Discover now